Wszystko tak zostać miało do czasu kiedy Żorż będzie pełnoletnim.
Pewnego dnia Amelja weszła z synem do tego pustego domu, w którym była po raz ostatni na długo jeszcze przed swoim ślubem. W dziedzińcu leżały resztki słomy od pakowania i obwijania mebli; pokoje były zupełnie puste; ściany nagie; gwoździe tylko świad czyły że kiedyś lustra i obrazy zawieszone tu były. Matka z synem poszli na górę, do pokoju, gdzie — jak Żorż na ucho matce powiedział — dziadunio umarł. Wszędzie pusto i ponuro. Udali się na wyższe piętro i weszli do pokoju ojca Żorża. Te same pustki i grobowe milczenie. Dziecko tuliło się do matki, która w tej chwili o kim innym myślała.
Zbliżyła się do okna, w które nieraz miała długo wzrok utkwiony, żeby zobaczyć syna kiedy po bolesnem z nim rozstaniu przesiadywała godziny całe na ławeczce naprzeciw domu Osbornów. Oczy jej odszukały teraz ponad drzewami Russel-Square stary dom rodziców, gdzie jej tak dobrze było, gdzie wiek dziecinny w błogim przeszedł spokoju. Cała przeszłość stanęła jej żywo w pamięci; gdzież są te dni świąt wesołych, te twarze zawsze uśmiechnięte i radośne, te chwile szczęścia i spokoju, zburzone tak wcześnie troskami i niedolą? Wśród tych drogich wspomnień znalazł także miejsce obraz człowieka, który był jej podporą w nieszczęściu, jedynym przyjacielem i opiekunem.
— Patrz mamo, przemówił Żorż, te litery J. O. wyrznięte brylantem na oknie; nigdy dotąd tego nie zauważałem, bo to nie ja zrobiłem.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/239
Ta strona została uwierzytelniona.
235