Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.
242

zwracał powszechną uwagę i do zapytań ciekawych pobudzał:
— Czyj to powóz? zagadnął jeden z lokajów z kól czykiem w uchu.
A to pewno Kirscha, bo wiedziałem go że jadł „butersznity“ w powozie — odpowiedział zagadniony złamanym francusko niemieckim akcentem.
— Kirsch, który w tej chwili wysypywał różne języczne przekleństwa na ludzi zrzucających nieporządnie bagaże, zbliżył się do swoich kolegów żeby zaspokoić ich ciekawość. Oznajmił on że piękny powóz jest wła snością jakiegoś miljonowego naboba z Kalkuty czy z Jamajki, który go przyjął do służby na czas podróży. W tej chwili młody chłopczyk przeskoczywszy zręcznie przez barykady waliz i kufrów, wylazł na powóz Matuzalema, przebiegł po wierzchu innych i wlazł przez drzwiczki do swego powozu, ku wielkiemu zadowoleniu przyklaskujących spektatorów.
— Nous allonn afoar iun fort bel fojaż, mosie Żorż — (będziemy mieli piękną podróż) powiedział Kirsch wykrzywiając się i gniotąc w rękach swój galonowany kapelusz.
Idźże do djabła ze swoją francusczyzną — odparł młodzieniec — powiedz mi raczej gdzie są sucharki?
Na to energiczne wezwanie Kirsch odpowiedział narzeczem, niby do angielskiej mowy podobnem, bo chociaż mówił wszystkiemi językami żadnym nie wyrażał się łatwo i poprawnie.
Ten młodzieniec, umiejący rozkazywać a zgłodniały pomimo dobrego śniadania, które jadł w Richmond,