Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.
245

cać się jej rysunkami. Była to nieznana nowość dla Amelji, nieprzyzwyczajonej dotąd do pochwał i budzenia w drugich zachwytu. Siedząc na pokładzie statku Emmy kreśliła szkice skalistych wybrzeży lub zameczków, ukazujących się po obu stronach rzeki. W miejscach, gdzie się zatrzymywali, zwidzała na osiołku ruiny fortec okolicznych w towarzystwie swoich dwóch adjutantów: Żorża i majora. Z tego ostatniego śmiała się serdecznie, bo długie nogi Dobbin’a włóczyły się po ziemi. Major znał dobrze język niemiecki, mógł więc służyć za tłumacza całej kompanji. Żorż przysłuchiwał się opowiadaniom majora o wyprawie nadreńskiej, i gawędził czasem na koźle powozu z mein Herr Kirsch’em, przez co tak się wprawił w języku niemieckim, że mógł się łatwo z kelnerami i pocztyljonami rozmówić, ku wielkiemu zadowoleniu matki i opiekuna.
Podczas tych wycieczek Józef po dobrym objedzie krzepił znużone członki snem spokojnym, albo ogrzewał promieniami słońca, siedząc na ławeczce wśród zieleni hotelowego ogrodu. O! jakże tu błogo oprzeć wzrok swój na szczytach gór ozłoconych blaskiem słońca i kąpiących podnóża w nurtach szlachetnej rzeki. Ktokolwiek raz tylko poił swe oczy tym cudownym widokiem, uniesie ztąd miłe, nigdy niestarte wspomnienie.
Odłóżmy na chwilę pióro i oddajmy się marzeniom, wspomnieniami Renu wywołanym. Wieczór nadchodzi. Trzody krów opuszczają wzgórza, a echo roznosi daleko ich głosy przeciągłe, pomieszane z dzwonkami. W oddaleniu widać jakieś stare miasto, otoczone wałem usypanym i najeżone feodalnemi basztami. Ze-