Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
246

wnątrz okopów aleje kasztanami wysadzane rzucają na trawę cień niepewny, pomarszczona powierzchnia wody odbija ostatnie połyski ginącego światła. Blady księżyc wznosi się na horyzoncie, walcząc ze słabym blaskiem słońca, kryjącego się za góry zasiane obronnemi za meczkami. Żmrok coraz więcej zapada, niebo i rzeka pokryte już ciemną zasłoną nocy, gdzieniegdzie zapalają się migocące światełka, jak błędne ogniki po obu stronach rzeki.
Nieczuły na te piękności natury, z głową zawiniętą fularem, Józef spi głęboko, albo przebiega oczyma kra jowe wiadomości w dzienniku Galignani, chciwie czytanym przez wszystkich Anglików podróżujących na kontynencie, od ziemi rodzinnej oddalonym. Dodajmy tu nawiasem że czy Józef spi lub nie, nasi podróżni nie spostrzegali prawie jego nieobecności.
Dopiero w czasie tej podróży Emmy zaczęła kosztować nieznanych jej dotąd roskoszy: tu po raz pierwszy weszła w czarowny świat melodji Mozarta i Cimarosy. Mieliśmy już sposobność mówić tu o zamiłowaniu majora do muzyki i jego ulubionym flecie; dziś największej doznawał on rozkoszy na widok zachwyce nia Amelji, w jakie ją wprawiało piękne wykonanie mistrzowskich prawdziwie utworów. Nowy świat harmonji odkrywał się przed nią. Bo czyż jej dusza, tak wzniosła i poetyczna, mogła pozostać obojętną na wiekopomne arcydzieła nieśmiertelnego Mozarta? Rozkołysana cudnemi melodjami z Don Żuana, Amelja skruszona w modlitwie wyrzucała sobie przyjemne wzruszenia wywołane muzyką jak gdyby wielkim grzechem obcią-