Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
265

Jak powiedzieliśmy mnóstwo ludzi zjechało na tę uroczystość. Łuki tryumfalne i wieńce z kwiatów zdobiły drogę, którą księżniczka przejeżdżać miała. Na placu św. Michała wielka fontanna tryskała winem porządnie kwaśnem, na placu Broni lały się potoki piwa, wszystkie wodotryski były otwarte. W parku i w ogrodach urządzono gry ludowe; na wierzchołkach giętkich palów drzewa, zegarki, sztućce srebrne i kiełbaski, różowemi wstążeczkami związane, wyzywały amatorów w zapasy. Żorż wydrapał się przez swawolę na na jeden z takich palów i spuścił się lotem błyskawicy na ziemię przy hucznych oklaskach widzów; ale wyprawa ta była przedsięwzięta dla chwały tylko, a nie dla interesu, bo Żorż oddał swoje kiełbaski jakiemuś wieśniakowi, zmartwionemu że jego próby nie zostały u wieńczone tak pomyślnym skutkiem.
Kancelarja francuska miała sześć latarni więcej, jak legacja angielska, ale ta ostatnia zawiesiła wspaniały transparent, przedstawiający wjazd młodej pary i ucieczkę Niezgody, która to postać alegorycznie była żywym portretem fracuskiego posła. Francja zatem zupełnie była pokonaną; co do nas przynajmniej widocznem jest jak słońce, że awans Tapeworm’a i krzyż kawalerski były nagrodą za urządzenie tej świetnej manifestacji.
Zjazd cudzoziemców był ogromny, w ich liczbie nie mało anglików. Na balach nie zbywało wcale, zabawie pomyślano nawet o stołach zielonych do rulety, ale to tylko przez tydzień trwania uroczystości.
Żorż, mający zawsze pełne kieszenie pieniędzy, udał się z panem Kirsch, tłumaczem swego wuja, na jeden