Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.
270

ście przyniosę. Tu wysypał kilka niezrozumiałych komplementów, które mu się nie zbyt gładko kleiły.
— Czy pan nie puszczasz się na wielką grę? — zapytała znajoma.
— Postawię parę napoleonów, powiedział chełpliwie, rzucając na stół złoto.
— To bardzo naturalne, łatwiej panu jest rzucić napoleona, aniżeli nie jednemu szylinga, rzekła maseczka z wyrazem takiej pewności, że Józef osłupiał. O tak! wiem dobrze że pan również jak i ja nie grasz dla zysku i nie szukasz wygranej — dodała znowu głosikiem wprost do serca idącym — ja gram dlatego tylko żeby się odurzyć, żeby zapomnieć wszystko... ale to łatwo nie przychodzi. Trudno zagłuszyć wspomnienia przeszłości, trudno je zatrzeć w pamięci i... w sercu... Ale siostrzeniec pański to żywy portret swego ojca, a pan... pan się nic nie zmieniłeś... ale nie, źle mówię; wszyscy się tu zmieniają... wszyscy zapominają... Czyjeż serce...
— Na Boga, pani — szepnął Józef w najwyższem zadziwieniu — z kimże mam zaszczyt mówić?
— Jakto! pan mnie nie poznajesz, panie Józefie Sedley? powiedziała melancholicznie dama podnosząc maskę i przeszywając Józefa przenikliwym wzrokiem Widzę że i pan mnie już zapomniałeś!
— Wielki Boże! mistress Crawley! zawołał Józef nie mogąc ochłonąć z podziwienia.
— Tak jest, Rebeka, rzekła dama biorąc go za rękę.
Trzymając go siłą swego wzroku, Rebeka nie przestawała śledzić biegu gry.