Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.
294

— Ta kobieta musi być głupia i kapryśnica — po myślała Rebeka, przypatrując się hrabinie de Beladona — już widzę że go zabawić nie umie; na twarzy jego widoczne znudzenie, co się mu nigdy ze mną nie przytrafiało!
Jakaś obawa, nadzieja, a może i wspomnienia dodały nowego blasku oczom Becky, blasku podniesionego różem, okrywającym policzki. Z bijącym podobno serduszkiem Becky wpatrywała się w majestatyczną postawę lorda, umiejącego nosić z godnością pierś gęsto orderami zakrytą. Ach! bo też to był typ prawdziwego pana, z całym urokiem dowcipnej rozmowy, dystyngo wanych manierów i tej poufałości w obejściu, która nakazuje szacunek, i najśmielszym nawet charakterom imponuje. Cóż to za porównanie do sąsiada Rebeki, do kapitana Rook; okurzonego cygarami, cuchnącego wódką! Jeżeli mówił, co tylko o koniach, wyścigach i innych w tym rodzaju przedmiotach, a dowcipy jego trąciły silnie koszarami wojskowemi lub stajnią.
— Ciekawa jestem czy mnie pozna? pomyślała sobie Rebeka.
W tej samej chwili lord Steyne, rozmawiajecy z swoją znakomitą sąsiadką, podniósł oczy i spotkał wzrok Rebeki. Dreszcz przebiegł po ciele naszej heroiny, która miała jednakże tyle mocy nad sobą że uśmiechając się mile, przesłała lordowi bojaźliwe i błagalne kiwnięcie główką, Lord Steyne patrzył na nią przez chwilę osłupiałym wzrokiem. Z otwartemi ustami — jak Makbeth przerażony widmem Banka, zostałby może długo w tym