Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/307

Ta strona została uwierzytelniona.
303

resztkami pasztetu. Potem Becky ułożyła trochę włosy grzebieniem, i wprowadził gościa do pokoju.
Stare i poplamione pomadą różowe domino służyło jej za szlafroczek ranny, z którego jednak wychodziły śnieżnej białości aż po ramiona obnażone ręce; skąpe draperje okrycia pozwalały się domyślać piękności wdzięcznie na wpół rysujących się kształtów.
— Wejdź pan — mówiła wciągając gościa na poddasze — wejdź pan, pogawędzimy trochę. Bierz pan krzesło, panie Józefie.
To mówiąc szarpnęła go z taką gościnnością że Józef rad nie rad upadł na jedyne krzesło jakie się znajdowało w pokoju. Sama zaś usiadła na łóżku, uważając wszakże żeby nie rozgnieść talerza i ukrytej butelki, co Józef zrobiłby niezawodnie gdyby mu była pozwoliła zająć to miejsce. Po tej instalacji Becky tak zaczęła rozmowę z dawnym swoim wielbicielem:
— Lata ubiegłe żadnego na panu, jak widzę — nie zostawiają śladu — rzekła patrząc na niego z czułością. Wszędzie poznałabym pana natychmiast, choćbym na końcu świata pana spotkała. Ach! panie Józefie, jakie to szczęście znaleść się na obczyźnie obok szlachetnego i wiernego przyjaciela, na którego liczyć można!
Wyraz twarzy szlachetnego i wiernego przyjaciela nie zdawał się usprawiedliwiać tych dwóch epitetów: oprócz zakłopotania i głębokiego zadziwienia, fizjonomja Józefa nie zdradzała nic więcej. Rzucał on w około siebie ciekawe spojrzenia i z zdziwieniem pra wie rozglądał się w pomieszkaniu dawnego swego bóstwa. Jedna suknia Rebeki leżała powieszona na poręczu