się majorowi — nakoniec ta nieszczęśliwa zmuszona jest dawać lekcje śpiewu żeby tylko z głodu nie umrzeć, a mybyśmy mieli być tak okrutni żebyśmy jej do domu przyjąć nie chcieli?...
— Bierz pani od niej lekcje spiewu ile się pani podoba — odparł żywo major; — ale błagam panią na wszystko nie wpuszczaj tej kobiety do swego domu.
— Ba! odezwał się Józef wzruszając ramionami.
— Jakto! pan taki dobry, zawsze gotów poświęcić się dla drugich... Nie, panie Willjamie, ja pana nie rozumiem — mówiła coraz żywiej Amelja. Czyż to nie jest właśnie stosowna chwila żeby jej podać rękę, podczas kiedy nieszczęście ją przygniata. Przecież to najdawniejsza z moich przyjaciółek, i zdaje mi się że...
— Przepraszam panią, ona nie zawsze była pani przyjaciółką, odpowiedział Dobbin rozdrażniony żywym oporem Amelji.
To przemówienie było dosyć drażliwe; Emmy odpowiedziała majorowi spojrzeniem pełnem godności a po chwili dodała:
— To nie dobrze, to bardzo nie dobrze co pan robisz.
To rzekłszy poszła pewnym krokiem do swego pokoju, żeby tam ukryć obrazę, jaka ją dotknęła.
— Wywołać tak dotkliwe dla mnie wspomnienie! rzekła do siebie samej zamknąwszy drzwi pokoju; to już jest okrucieństwem żeby otwierać na nowo ranę która mi tyle bolu zadała. Ah! to nie dobrze z jego strony! Jeżeli ja o tem już zapomniałam, czyż jemu wypada mnie to przypominać? O! nie, nie.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/328
Ta strona została uwierzytelniona.
324