— He! he! otóż i Franciszek z płaszczem majora! mówił dalej Żorż — i ślepy Kunz, pocztyljon, z swojemi trzema szkapami, w odwiecznej żółtej kamizelce. — Czy kto ma jechać gdzie? Ale zaprzęgają do powozu majora; czy Dobbin odjeżdża?
— Tak — rzekła — odjeżdża.
— Odjeżdża? A kiedyż powróci?
— Nigdy, odpowiedziała Emmy.
— Nie, to być nie może! On nie pojedzie! — wołał Żorż rzucając się z kanapy.
— Cicho mi siedź! — krzyknął Józef Sedley.
— Zabraniam ci wychodzić, Żorż! — rzekła smutnie matka.
Chłopiec zatrzymał się, tupnął nogą, i zaczął się znowu na kanapie niecierpliwie rzucać.
Konie były już zaprzężona, rzeczy upakowane w powozie; Franciszek przyniósł pałasz, laskę i parasol swego pana, związał to wszystko razem, położył przy sobie na koźle, obok pudełka z stosowanym kapeluszem, i wyniósł nakoniec stary płaszcz granatowy z czerwoną podszewką, który od piętnastu lat nie opuszczał swego właściciela; pod Waterloo był on zupełnie nowy, a nazajutrz po bitwie przy Quatre-Bras służył do okrycia się w nocy obu przyjaciołom, których śmierć rozdzielić miała.
Właściciel hotelu przyszedł także przypatrzeć się powozowi, a kiedy wszystko już upakowane było, Dobbin ukazał się gotów zupełnie do drogi. Gospodarz płakał żegnając gościa, bo major był powszechnie lubiony przez tych, którzy go bliżej znali.
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/342
Ta strona została uwierzytelniona.
338