Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.
350

miłość dla Amelji głębokie zostawiła blizny, które się zagoić nie chciały. Napróżno mała rączka nieubłaganej despotki zawzięcie wyrywała z serca majora najpiękniejsze kwiaty pielęgnowane dla niej: myśl Wiljama wracała zawsze do przedmiotu, który nad wszystko ukochał.
— Ja to sam winien temu jestem — mówił często do siebie — łudziłem się nadziejami, bo mi z tem dobrze było. Gdyby ona godną była miłości, jaką miałem dla niej, dawnoby mi podobnem odpowiedziała uczuciem. Zamykałem oczy dobrowolnie, żeby się utrzymać w błędzie, żeby nie rozwiać miłych dla mnie marzeń. Eh! mój Boże! czyż życie całe nie upływa nam w marzeniach? Kto wie czy związek mój z nią nie przyniósłby mi jeszcze boleśniejszego rozczarowania? Pocóż więc mam narzekać lub wstydzić się odniesionej porażki?
Im więcej major nad tem rozmyślał, tem jaśniej widział bezzasadność swoich mrzonek.
— Pójdę dalej drógą, na której podobało się Opatrzności mnie umieścić — mówił sobie, wracając zawsze do tegoż samego przedmiotu — będę pełnić moje obowiązki; przepędzę resztę życia na sprawdzaniu rachunków moich sierżantów i na opatrywaniu guzików u moich podwładnych. Będę siadał do wspólnego z oficerami stołu, będę słuchać po sto razy opowiadań chirurga, a kiedy siły mnie opuszczą, wezmę dymisję i będę znosić cierpliwie gderania moich sióstr aż do chwili kiedy ostatnia dla mnie wybije godzina, Zapłać rachunek, Franciszku, i przynieś mi cygaro; pójdziesz potem zobaczyć co dają dziś w teatrze. Jutro przepłyniemy morze na pokładzie „Batawa.“