— To głupiutkie stworzenie zostać tu nie może — mówiła Becky do siebie — niechżeby sobie jechała; potrzeba koniecznie ją z tąd wyprawić. Czy widział kto kiedy takie nierozsądne żale po mężu, co od piętnastu lat już nie żyje! I to po jakim jeszcze mężu! A Bóg to wie czy zasłużył on na to żeby go tak zawzięcie żałować. Że nie wyjdzie za żadnego z tych łotrusów — temu nie ma się co dziwić: cóżby robiła z takim naprzykład Looder’em albo Rook’iem? Nie, chyba wyjdzie za swego drągala i ja to muszę dziś jeszcze urządzić.
Pod pretekstem zaniesienia herbaty Becky poszła do pokoju Amelji, i zastała ją w największem rozdrażnieniu nerwowem, przed portretami męża i syna.
Becky postawiła przed nią filiżankę herbaty.
— Dziękuję! powiedziała Amelja.
— Posłuchaj mnie, Ameljo — rzekła Becky przechadzając się po pokoju i przypatrując się jej pilnie. — Mam do pomówienia z tobą; ty zostawać tu dłużej nie możesz; bo po co miałabyś się narażać na impertynencje tych dwóch ludzi? Nie chciałabym wcale życie ci zatruwać, i zawsze się obawiam dla ciebie jakiejś zniewagi z ich strony; bo jeśli ci mam powiedzieć otwarcie co o nich myślę, to ludzie ci warci są szubienicy — a co najmniej — ciężkich robót. Mało cię to obchodzić powinno jakim sposobem ich znam, dosyć ci wiedzieć że jestem w stanie ocenić ich tak jak na to zasługują. Józef nie może cię zasłonić; on jest tak ociężały i tak słabego charakteru, że sam raczej potrzebuje opieki; jego więc protekcja bardzo jest niewystarczająca. Ty, moja kochana, nie jesteś stworzona do
Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.
356