Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/363

Ta strona została uwierzytelniona.
359

odezwał się malec. — Patrz mateczko, w tę stronę, czy widzisz tę smugę czarną? To statek dym za sobą zostawia.
Żorż się nie mylił; ale kto mógł zapewnić czy Dobbin był na tym statku, czy list odebrał, i czy — nakoniec — pospieszyłby stawić się natychmiast na wezwanie? Tysiące niepokojących przypuszczeń cisnęło się w umyśle biednej Amelji, ustępując miejsca coraz to nowym, równie męczącym myślom jak fale wyburzone, rozbijające się o kamienie w drobną i białą pjanę.
Parowiec rysował się coraz wyraźniej. Żorż, z lu netą w ręku, wyglądał jak doświadczony marynarz robiący ważne spostrzeżenia. Wiatr igrał z flagą wywieszoną w porcie, jako sygnał oznajmujący zbliżenie się angielskiego statku. Serce Amelji gwałtownie biło.
Emmy chciała także potrzeć przez teleskop oparty na ramieniu Żorża; ale nic zobaczyć wyraźnie nie mogła oprócz punktu czarnego, który to wznosił się, to opadał. Żorż jednak zaledwie przełożył znowu oko do lunety, rozpoznał od razu okręt.
— Jakże się oni kołyszą — mówił. — Oprócz majtków, widzę tylko dwie osoby na pokładzie; jeden z nich leży, a drugi stoi; ma na sobie... kapelusz... płaszcz... i... eh! to Dobbin!

To mówiąc rzucił i zostawił swoje optyczne narzędzie, podbiegł do matki i ujął ją silnie w objęcie. Nie potrafimy lepiej stanu Amelji opisać jak słowami poety: Dakrysen gelasasa[1]. Była ona już pewną że Willjam

  1. Przez łzy się uśmiechała. (Homer). Pożegnanie Hektora i Admoraki