Strona:W. M. Thackeray - Targowisko próżności T3.djvu/364

Ta strona została uwierzytelniona.
360

jest na statku. Wyrażając przed chwilą życzenie żeby Dobbin nie puszczał się w drogę, Amelja nie była szczerą.
Parowiec zbliżał się coraz więcej; w chwili kiedy dobijał do brzegu Emmy była tak drżąca, że stać nie miała siły i mimowolnie uklękła, przesyłając do nieba dziękczynną modlitwę. Myślała sobie że życia jej za mało zostaje żeby mogła całą wdzięczność swoją wyrazić Opatrzności!
Czas był tak brzydki że nikt prawie nie miał ochoty wychylić się z domu i przyjść do portu, żeby się na przybywających popatrzeć; zaledwie można było znaleść posługacza do zabrania rzeczy podróżnych ze statku. Mały Żorż nawet znikł gdzieś na chwilę, tak że kiedy podróżny w płaszczu z czerwona podszewką stanął na lądzie, nie było nikogo więcej oprócz kobiety w białym kapeluszu i w szalu, która wyciągnąwszy ręce padła w jego objęcia.
— Przebacz mi, Willjamie, przebacz dobry mój przyjacielu! — mówiła cichym głosem patrząc na niego z niewypowiedzianą czułością. W oczach Willjama Amelja wyczytała miłość, poświęcenie bez granic i może... zasłużony wyrzut. Tak się jej przynajmniej zdawało. Spu ściła w milczeniu głowę na piersi, a Willjam rzekł do niej.
— O! wierz mi, Ameljo, czas już było żebyś mi pozwoliła powrócić.
— Więc nigdybyś nie powrócił, Willjamie?
— Nigdy! — odpowiedział nasz przyjaciel, przyciskając do ust jej rękę.