— Na miłość Boga, Wenham, pożycz mi tylko sto funtów — rzekł błagalnie pułkownik — mam ze sześćdziesiąt funtów przy sobie.
— Ja i dziesięciu nawet nie mam przy duszy — odpowiedział biedny Wenham — bądź zdrów, mój dobry przyjacielu, do widzenia.
— Bądź zdrów! — odrzekł Rawdon smutnie.
Wenham zniknął w ciemnościach, a Rawdon Crawley kończył palić cygaro w powozie, który go zawiózł do Templebar.
Lord Steyne w porywach wspaniałomyślności nie rachował eię wcale; Crawley’owie najlepiej przekonać się o tem mogli. Szlachetny lord zajął się troskliwie przyszłością małego Rawdona i przekonał rodziców że czas już oddać go do szkoły. Cóż może być zbawienniejszego w tym wieku jak współzawodnictwo z kolegami i to starcie się z nowym, pozadomowym światem, tak dzielnie wpływające na rozwój umysłu i serca? Ojciec przedstawiał że środki jego nie wystarczają na umieszczenie syna w lepszym zakładzie; matka dodała że miss Briggs najlepiej odpowiada potrzebom umysłowym malca, który nie może mieć lepszego od niej nauczyciela, czego dowodzą postępy, jakie zrobił w łacinie języku angielskim i w innych gałęziach nauk; ale postępowy margrabia Steyne — administrator słynnego kolegium Whitefriars, urządzonego w dawnym klasztorze Cystersów — nie dawał się przekonać.