dalena — — o! czyż jej ludzie więcej od głazów powiedzą? gorsi i głupsi od głazów! I cicho było koło grobu jak mimo gniazda z którego ptak uleciał — tylko u wejścia klęczał człowiek na kiju pastorskim oparty — i głowę pochylił w modlitwie czy zadumaniu; wiatr powiewał jego siwą brodą i włosem, co już gołębią popleśniał siwizną — ale twarz jego acz zmarszczona, zdała się jara swobodą myśli. — Marya stanęła i chciała go pytać — lecz On wzniósł na nią oczy i niewiasto! rzeki powoli, ty zdajesz się wątpić jeszcze? o! wierz z prostotą a wybawienia doznasz... Słuchaj — powiem ci dzieje mej młodości — a poznasz, że Pan nie gardzi smutnem sercem co wierzy. — Byłem pasterzem na wzgórzach Betleemu. — Było nas trzech — Józef, Tadeusz i ja Nathaniel — jednego Pana paśliśmy trzody i pacholętami przylgnęliśmy do siebie i razem zawsze razem biły przy sobie nasze czyste młode serca do dwudziestej wiosny życia naszego, jak źródła gór jednakich, co się w świat rozbiedz miały — ku jednemu morzu!... rozpierszchliśmy się z trzodami po świecie, ale dusze nasze razem — i kocham ich dziś jak wtedy jak orlica pisklęta swoje, jak pszczoła miód swój — bardziej niż serce i krew moją — jak duszę moją!... ze słońcem wstawaliśmy i gnali trzody nasze jedne śpiewając piosnki i na fujarkach przygrywając — i nieraz nocując na łąkach długo siadaliśmy razem przy ogniskach śród. nocy — lub leżąc na sianie trzej w ramionach swoich pod wielką skałą — i byliśmy jak trzy kwiaty na jednym ugorze których woń wspólna ulata aż skonają — i nieraz tak na trawie leżąc przy sobie przegwarzyliśmy noc całą o łąkach — kwiatach — dziewicach — trzodach — i o duszach naszych — i o wielkim Jehowie, co stworzył gwiazdy, kwiaty, dziewice — i dusze nasze — aż w końcu umilkliśmy i już słowa nierzekli — oczy nasze tonęły w gwiazdach niebiosów — a dusze nasze w zachwycie śpiewały hymn milczenia — już tylko oczy i ust a nasze spotykały się z sobą — ażeśmy posnęli i budził nas poranny śpiew ptasząt lub wschód słońca nad Judeą — o! i raz pomnę jak wczora — leżeliśmy na wzgórzu sennie; trzody nasze już spoczywały i cisza w koło zapadła — tylko niebo drżało nad nami gwiazdolite, i patrzyliśmy w nie milcząc aż jasność jakowaś — jaśniejsza od słońca — acz niepaliła tak
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/100
Ta strona została przepisana.