Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/112

Ta strona została przepisana.
DUMANIE MARYI.

Jaka cisza w jaskini! —
Jaka cisza w pustyni —
Jaka cisza w mej duszy!...
O a tam!... daleko
Na świecie...
Człowiek własne westchnienie własnym śmiechem głuszy
Gdy go żmije obleką!...
O świat!... świat biedne dziecię!
W ramionach olbrzyma
Śni cicho — lecz gdy się zbudzi,
Czyliż wzrok słońca wytrzyma
Źrenicy sennej niestrudzi?...
I senną głową do dawnej pościeli
Ciężko — bezwładnie
Znowu przypadnie
Śnić o tych, co przed oczy jego przeminęli...
Świat ten w objęciu ciemności i grzechu —
Świat ten szkarady wężem skajdaniony —
O!... biada — w imię zawiści uśmiechu
Czemu on takim przez ciebie stworzony?...
Przecz ty nie dałeś dość siły — miłości...
Człowiekowi!
By lotem czystej duszy zadał fałsz podłości,
Szatanowi?...
Ha!... czybyś ty... był okrutnym światów tworzycielem,
Co dla dzikiej gry szału niszczy je i stwarza?...
I dla szyderstwa — czułe serce przyjacielem —
Kochankiem — bratem — ojcem — dziecięciem obdarza?...
Czyś na to stworzył miłość — by po jej jasności
Gdy zgaśnie — powróciły trojakie ciemności?...
A serce własnych trucizn paliło się żarem
I w łzach gorzkich — upadło — pod własnym ciężarem?,..
O nie!... mistrzu mój... o nie!
Tyś tam na krzyża twego wysokości
Nad tłumami narodów w męce z miłości!