Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/115

Ta strona została przepisana.

Jaka cisza wśród pieczary!...
I cisza we mnie
Jak po burzy! —
Zalane łzą, błyskawic oczy ginąć mruży!
Usta me już niedotkną domowników czary
I chwilę płynąc — niebios tam rozświetli mary...
Głazy na mnie oczyma patrzą łzawych braci
Ich mech mi łożem dzisiaj... o! śnię na nim błogo
O! — nie o tem co było — co jest... ale drogą
Daleką lecę we snach — dotykani postaci
Co będą!...
Ale biada mi, gdy przetrę oczy —
Snem ubiegłam daleko — przed bieżących za mną
I smutna czekam na nich… z mą chwilą poranną
Aż każdy do tej gwiazdy — pełzając — przykroczy!

Ciemno jeszcze dokoła!...

Ranek nie daleko
W pochodzie słońc! — o, jeszcze noc wszędzie nademną
Ale już jej ciemności siła nadaremną
Rozpieni się w ciemnościach dziko unoszona…
A kiedy myśli mojej stróny się tu przędą
Z nich jak gołąb pieśń leci — dokoła... dokoła…
I głośno po imieniu swego ducha wola
Myśl daleką co drzymie jeszcze w oddaleniu…
Wtedy siadam bezsenna — na zimnym kamieniu
Purpurowych promieni — blask otworem groty
Wpada — i zwolna w rannem — cichem dniu o lśnieniu
Strąca krople z mchów na mchy — rozgania ciemnoty!
I cóż ty pierwszy brzasku widzisz w tej pustyni?...
Widzisz skałę — w drzew cieniu, jaskinię — w jaskini…
Krzyż czarny — trupią, głowę — i zimne kamienie,
Wśród których źródłem bije moje serce młode
A w koło dzikość puszczy — i dziksze
O arfo moja! jak tęskno bez ciebie!
Ty w grobach ojców milczysz przypruszona