Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/117

Ta strona została przepisana.

Lecę dalej i wyżej — goni myśl szalona
Widzę twarz matki mojej! — o czegóż myśl żąda?...
Patrzę w nią — wypatryłabym oczy w tej ciszy
Myśl ma chwyta głos każdy...
Każde tchnienie słyszy!...

Toga! — zawiała chmura! i zniknął cień święty
A grom w skałach zaryczał Przeklęty!
Przeklęty!…
I z łona chmur
Zaryczał grom
Po szczytach gór
Spadł w ojców dom!...

Okiem błąkam się w gwiazdach... to są łzy aniołów
Nad losem tu cierpiących spłakane drżą w górze
A im kto ciszej cierpi wśród płaczu padołów
Tem więcej łez anielskich drży mu w gwiazd wszechchórze!...
Tam jak pajączków drgające miliony
Te światy przędą ognistą sieć Pana —
Gdy po nich piorun przeleci — stargana
Sieć w chmur warkoczach owiewa mu trony…
W zadumy głębiach gdy umilkną szały
O! kędyż się duch mój przebudzi?
Gdzieś nad przepaścią — na urwisku skały
Daleko od świata — i ludzi!...
Nie! nie! o myśli moja!
Tyś jest jasna tęczą
Spleciona z fali zdroja
Tyś — serca obręczą!
Siedem barw gra w tobie
I patrzę w nie smutna
Jak łabędź — w żałobie
Płynąca pokutna!...

Lecz niczem piekła, kiedyś ty jest zemną!
Mistrzem! — tyś drogę wskazał mi tajemną...