Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/119

Ta strona została przepisana.

A choć ma postać co piękności cudem
Zwał świat ten niegdyś — śmiercią w puszczy zaśnie,
Choć jasna dusza żyjąca twym cudem
W ciszy dla ciała na wieki zagaśnie
Chwała!... choć szkielet jej może wichrami
Taczany w puszczy poleci z piaskami,
Choć orły pustyń rozniosą me kości
I włosy moje skwarny wiatr rozwieje,
Może tu jaki pielgrzym w potomności
Zbłądzi — tej groty spyta o me dzieje!...
A orzeł jeden mój warkocz uniesie
I w dom cichego człowieka zaniesie
Co kiedy włos mój na arfę naciągnie
Powoła rzesze i rozdmucha ognie!

W gwiazdy wzrok leci — i w gwiazdach tam tonie
I czuje wielki dzień,
Ogień cudowny rozżarzył się w łonie
I światłość — a nie cień
Mistrzu o mistrzu!... od ojców mych grobu
Leciałam chyżo bez arfy — bez pienia
Z rozdartą piersią — bez łzy — bez westchnienia
Nie oglądając się... gdy ze stron obu
Szkieletów tłumem gnały mnie wspomnienia
Z robactwem sumienia!...
Ale ma dusza w serdecznej żałobie
Była jak — puszcza bezbrzeżna — po tobie!
Bieżąc… ostatnie spotkałam obrazy —
Mistrzu mój mistrzu! — o! po ileż razy
Dumam i płaczę samotna nad niemi
Że już nad sobą płakać — łez niestanie?...
Krzyżu mój czarny!... ach mistrzu mój! Panie!
Roztocz nacieraną cień — ramiony twemi…
Biegłam z tych grobów — śród ciszy — o! głucho
Liść tylko jęczał pod nogą — tak sucho,
Jak serce młode w milczeniu uschnięte,
Choć niepęknięte!