Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/132

Ta strona została przepisana.

A choć ryk piersi twojej rykiem hyeny,
Co po smętarzach przeszłości wietrzyła
Najświętszych ofiar — cicho śpiące kości...
O! pomyślano, że w szatach miłości
Szedł anti-messyasz wtóry — i mocniejszy
Niżeli pierwszy (bo zdał się podlejszy!...)
«Wspólność!»
Krzyknąłeś a głos twój cudowny
Jak elektryczną iskrą wraz do koła
Obleciał ziemię — że skrzydło anioła
Nielata chyżej — ni duch tak wymowny!...
I wielkie echo pod niebios sklepieniem
Zawrzało głośno w brudnym kotle ziemi —
Ludzkość się stała Tytanów plemieniem,
Co mieli dłońmi dotąd niekrwawemi
Z krwi odbudować — wtórą babel świętą,
Potęgą szponów orląt tytanicznych
Na szczytach — wzgórzów — wielkich wydźwigniętą
Ale na grzbietach gór — gór wulkanicznych!...
Tyś skonał marnie — szatan cię ożywił,
Podniośł — i podłą ku ziemi gadziną
Rzucił z radością — byś ty wszelką winą
Ziemię poślubił piekłu — i ożywił
Trąd hańby wiecznej — co ją znieszczęśliwi!...
Biegniesz po ziemi — stań — o stań na chwilę!
Zaklinam Ciebie przez szatana ojca...
Ha!... co za piekło w tobie — że tak mile
Szatan zaryczał — «ziemia Samobójca!»
Tyż ty olbrzymie! ludzkości Samsonie!
Ty Prometeju — Heraklesie młody,
Niesiesz twej siostrze iskierki swobody,
Z których ją pożar wolności pochłonie?...
Ale przez morze krwi — z licem wypiekłem
Przez fale ognia i morderstw pożogi
Płynąć nam trzeba — ziemia będzie piekłem
Za nim w niebiosów zmieni się rozłogi
I wtedy z śmiechem odrzeczesz mi dumnie,
Oto ja ciskam, co wielkie i święte,