Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/136

Ta strona została przepisana.

Porwał na chwilę skąd cicha ostoja —
Ona to — ona! Marya… Magdalena?!!
Ona w pokucie na puszczy swe dzieje
Chlebem goryczy i łez opłakała
Anioł twa matka, co piór puchem wieje —
Szatan twój ojciec — bez serca — jak skała...
Oto na ziemi — Demonie twe dzieje!
Ona ci nieda Samobójcą zostać
Ty dziś należysz — już — już do przeszłości,
A Bóg, z którym się miałeś serce rozstać,
On cię niebędzie sądził w swej miłości —
Tyś niejest szatan — tyś zbłąkane dziecię,
Jak straszna mara zbiegło twoje życie —
Lecz tyś niewinien, za wielu i wielu
O marnotrawny ziemi przyjacielu —
Tyś się zabłąkał — a pokutą twoją
Było błąkanie — a twój anioł zbroją
Otoczy ciebie natchnienia i wiary
I przejrzysz znowu w łzach rosy łan jary!...
Nim w przyszłość padniesz ramiony drżącemi —
I całym tworem odlecisz od ziemi —
On — cię niebędzie sądził — lecz w swym cudzie
Ziemi cię odda na sąd pobłażliwy —
Aż oburzeni gdy cię przeklną ludzie
Wtedyć przygarnie ojciec miłościwy —
Bo tylko Boska miłość tak bezdenna —
A on cię wtenczas w wszechpotęg twórczości
Weźmie do łona — i ręką promienną
Tak cię przytuli — że się całą duszę
Rozpłyniesz w jeden — ocean miłości...
A w on czas — biada! tym, co dzieci kuszą!
Ty będziesz mierzył sprawiedliwość ziemi
I z wielką wagą — na wieków głębinach
Staniesz — pod niebem z ciemności przedsieni —
Jak smętny Michał archanioł wspaniały,
I zagrzmisz pieśni o poległych synach
I zagrzmisz:
Wstańcie! wieki przedrzymały —