Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/144

Ta strona została przepisana.

że posiadł sekret mądrości, że za chmurami metafizycznemi odsłoni treścian prawdy – a zgubił do tego klucz główny – miłość – tak że nauka stała mu się ulubioną potrawką, która mu smakowała bez względu na jej rezultata w ludzkości – miał satelitów bledszych od siebie – i cóż z Ciebie nadęty mędrcze? prawda umarła w duchu twoim, o którego nieśmiertelności nawet niemógłeś się matematycznie przeświadczyć – gdzie mądrość twoja? oto z twego mózgu wzniósł się pyłek tumanem i rozpierszchł w promieniu słonecznym ... zaiste to nie homeomerye panteistycznej przyszłości – proch wniósł się z mózgu i znikł – nawet mi palców nie obryzgał – idźmy dalej. Podaj ciało matki umarłej – głowa rozsadzona boleścią, wnętrzności poszarpane jak stróny, życie uszło z krzykiem ostatnim bolu, ale pierś wezbrana zda się jeszcze oddychać miłością i szarpać się przyszłym losem sierot które zostawia – to zdradza, że miała duszę – ale to nie to – hej! dajcie no ciało poety, co z rozpaczy skończył w domu warjatów – bo ludzkość odbiegła przepaścią od ideału dobra, piękna i prawdy, w którym ją widział – a dobiło go, że i on sam niewystarczył rozmiarom swego ideału, którego żądał od ludzkości. Gdy to poczuł – oszalał – Bóg go sądzić będzie, bo był w nim i czuł jego męki tantalowe – patrzcie – na skroni tej żyły jak batogi choć już martwe – odchylam przymarłą powiekę – błękit namiętnego oka zdradza pegaza – sentyment Panowie!... usta płaczą jeszcze gorzkim uśmiechem, snać skonały, chcąc drgać przekleństwem, które się mimowolnie w łabędzi hymn hymn błogosławieństwa całej ludzkości, jej najjaśniejszych stroń, przeanieliło! ... klatka piersiowa ciasna – szyja długa – bedelu nożyce! czemuście tych długich włosów nie ostrzygli – niedbalstwo!... bedelu – niedbalstwo!... całe ciało wyprężone jak stróna na lutni – snać w boleści i kurczach drgało jak struna – harmonią stopioną z dysharmonii – piękne – białe formą w śmiertelnej nagości – studyum dla rzeźbiarza – bedelu, z niego szkielet do gabinetu! mózg do spirytusu, bo zabiegł szczególnemi żyłkami, na tę barwę anatomowie nie dali nam jeszcze nazwiska – teraz do klatki piersiowej – płuca spalone – śledziona jak bibuła – a serce!... cha! cha! cha!... patrzcie jak orzech świstający – roztwory puste