niejszy od tych kwiat się rozwija – przy szmerze fontanny z książką w ręku siedzi zamyślone i niewiem czy więcej piękne, czy więcej zamyślone młode dziewczę – z duszy jej ani jeden pyłek wiosenny dotąd nieopadł – a twarz jak pączek pełen woni i rosy porannej świadczy, że dusza dopiero w pączku swoim – oczy patrzą na świat jakby mu się dziwiły – i chciwie biegną po kartach książki – ubóstwiają matka, nad życie miłuje ojciec – ale wiosna pierwsza mija, powodzenie psuje ją – sny pierwsze nikną – a duma i miłość własna budzą się. Wtedy wykształcenie zaczyna ujemnie działać jako fałszywie pojęte i jednostronne; ma wiele imaginacyi, mało uczucia, więcej dowcipu jak głębi ducha i pewien kaprys wyradza się w niej podobało jej się zjawisko Aspazyi rozprawiającej o duszy z Sokratem – siedząc na kolanach Alkibiadesa, i podobała jej się Dianna z nowiem na skroni i rzekła dumnie – będę Dianną! i tak było długo, długo – a była piękna – ale czas mija – matka, ojciec umierają, dom się pochyla, drzewa wiosenne odarte z listków szumienią żałośnie, wreszcie i z jej ideału kilka świeżych listków opadło… a pewnego wieczora w gwarnym salonie uderzył Dianę dziwny obraz – przez otwartego okna arkadę biło światło księżyca resztą lata z ogrodu, a na żelaznym kominie zima głośnym płomieniem już się odzywa – chwyciła się za czoło – poczuła swe podobieństwo z tym obrazem – pojrzała w lustro – i poczula, że – się starzeje; wyrzuciła astry ze swoich włosów i cierpkość rozlała się po jej twarzy – spójrzała mi gwiazdkę, co drżała na błękicie, ta sama gwiazdka świeciła jej wśród rodziców i hołdów świata, z pierwszej młodości wonią wiosenną – lecz dumnie otarła łzę i gorzko zrobiło się jej, Dianna dotąd nigdy niekochała, nieznała tego uczucia – zrobiło jej się gorzko – i – oddała rękę człowiekowi, który był – głupi!... o! i to ta sama, która zachwyciła nie jedno wielkie serce swemi talentami, rozumem i gracyą, która niejedno szlachetne przywiązanie zmroziła sarkazmem… a potem – potem – tyle, że młodo jeszcze – umarła – na raka!... nie miawszy nigdy szczęścia być matką! kazała się pochować w trumnie zasypanej kwiatami i położyć ciało swoje bokiem jak gdyby spała na kwiatach – aby po śmierci być piękną – ironio życia!... i na trumnę swoją kazała rzucić
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/147
Ta strona została przepisana.