rodu – byś kiedyś popiołom ich mogił niezazdrościł, nosząc w piersi serce zamarłe lub zamarzłe przez przeklęty sen ducha! ... bo choć nieszumiały nad kołyską twoją sztandary, choć cię nie chrzczono na krzywych szablach, choć cię niepiastował KarIiński, nie sprawiał Czarniecki, nie błogosławił Ks. Marek, nie nauczał Rejtan ni Kościuszko, ale tobie powiada arfa sumienia twego, że trudniej – bohaterskiej, ale tak żyć tobie jak im! boć nad tobą szumią ciągle skrzydła orlicy białej w krzyż rozpięte – by kiedyś pobłogosławić – lub przekląć!... Biada Ci, jeźliś w grobach ojców niewyczytał krwią dzieci lśniącego napisu: «A największy rozum – cnota!» Ona woła w sumieniu twojem: patrz na ten lud! oświeć go – a będaiesz większy jak oni wszyscy, gdy lud ten przewidzi przez Ciebie i pójdzie z tobą odwalić grób matki, którego sam niedźwigniesz – przeklęty! jeżeli prześpisz to życie i zagasisz ducha! ... Ale przejdźmy w inną część salonu – oto w kącie młode chłopię, co jedynie przez rozum i talenta swe weszło tutaj – tyle ognia tryska mu z oczu, trudno zgadnąć – czy bardziej wisus – czy bardziej poczciwy? ... To dziecko Warszawskie – hulaka – rębajło – lekki jak kita ułańskiego kasku – zajadły lub serdeczny – wrażliwy jak eolska arfa, bywał pastwą każdego towarzystwa – i trzeba było ciągle się obawiać, by ludzie skrzydłami tego orlęcia nie wycierali sadzy w zapalonym kominie namiętności swoich – z całą hojną garścią zdolności, bez szczypty wytrwania ciskał się wszędzie – ale nawet zabrnąwszy w złe gdyby jako łotr był krzyżowany – jeszcze byłby tym łotrem, który na Golgocie ducha swego z miłością polecił Panu. – Zalotny, gdy raz przy zwierciedle zbroił – się do podbicia młodego serca, oburzony własną, próżnością, przed zwierciadłem dał sobie policzek – lecz ujrzawszy raptem jak mu z kolorami temi do twarzy, wyleciał w tejże chwili, by się z rumieńcem ładniej wydać. – Wybita godzina uroczysta – a pacholę to z różą w ustach i pieśnią wesołą pobiegło na działa … a kiedy granat pierś mu rozdarł – róża posypała mu się na blade czoło – to cała jego nadgroda – ledwie miał chwilę pomyśleć o siwej matce ... i jeszcze o kiemś ... i skonał obojętniej niż śpiewający Jehan Frollo, kiedy za nogi trzymany przez Quasimoda z głową w dół kołysał się, by paść za
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/156
Ta strona została przepisana.