chy poszarpanej, na nim uwite gniazdo bociana, a w koło kilka brzóz cienistych i dzikich jarzębin, stara grusza brzęcząca pszczołami, i zdrój leśny, co szumiał po kamykach w majowem słońcu, wśród dzwonków polnych i nezabudek – a nad zdrojem prosty krżyż czarny wśród lasu ozdobiony wieńcem z kłosów. – Przed chatą kobieta nędznie odziana doiła chudą czarną krowę żującą wiązkę wonnych ziół uzbieranych w gaju – niewiasta siedząc zakłopotana poglądała na dwuletnie dziecię, co się bawiło spokojnie z starym psem białym – i tęsknym głosem zawodziła strofę dumki, którą echo roznosiło w leście [1] odgłosem słów:
Zeszły zwizdy, wstało słonko,
Pered worota,
Ejzoryno, Zorynońko!
Wżety syrota!...
Kto niesłyszał tęsknoty dumek ludowych, ten chyba śnił i marzył tylko tęsknotę ale jej niespotkał w perłach jej smutku. – W tem pies się zerwał, najeżył; zaskomlił, chrypliwie tuląc ogon pod siebie, piosnka umilkła, a niewiasta zerwała się ku cudzym, co jej słuchali niemo: Niech będzie pochwalony! – «na wieki!» odrzekli siadając – dacie nam tu czocząć?... [2] o! byle nie ze szkodą – odrzekła wesoło, bardzom z was kontenta, dodała schylając się do ich kolan z nieśmiałą naiwnością. – Młodzieńcy siedli przy sobie na murawie, jeden z nich był w krótkiej podróżej kurtce z torebką; przez plecy i dużym słomianym kapeluszem – oko mial czarne, bystre, włos ciemny i uśmiech wesoły a szczery – drugi był czarno ubrany, z ramion zdjął płaszcz i znużony rzucił się na trawę – na twarzy bladej i wychudłej miał wyraz goryczy i zadumy – długi włos spadał mu z wysokiego czoła, na którem krzyżowały się młode zmarszczki ku zapadłym namiętnym oczom niebieskim – smutnie i surowo patrzącym przed siebie – wyraz jego był wyrazem boleści przechodzącej w rozpacz i serdeczne szyderstwo bez żądła – poczciwa niewiasta z trwogą pojrzała na drugiego przybysza, zlękła się by nie urzekł jej synka, toteż odwołała psa i na ręce wziąwszy dziecinę chciała odnieść do chaty –