gdy pierwszy z nich odezwał się łagodnie: na co go bierzecie – ot na płacz mu się zbiera – niech się bawi, dajcie mu pokój! – ośmielona matka posadziła na ziemi dziecko ciekawie patrzące na podróżnych, potem chłopię wróciło do psa, wsiadło nań jak na konia i skubało za uszy, stary pies rad temu machał ogonem, a niekiedy białkiem zerkał na gości błyskając resztkami zębów i warcząc, kobieta dalej doiła krowę, a gdy skończyła, podróżni zażądali mleka – biedna wieśniaczka zadumała się nieco, bo to był jedyny jej zarobek, jaki mieć mogla na wyżywienie siebie i dziecka – ale po chwili pełny dzbanek zielony, na którym błyskała żółta malatura piejącego koguta, podała im z uśmiechem « daj Boże zdrowie! ... »
Lękacie się widzę, byśmy tak nieodeszli, rzekł pierwszy z podróżnych, podając, acz spragniony, dzban towarzyszowi, co milczał i głowę wsparł na ręce leżąc w trawie, a gdy się napił, porwał sam w obie ręce i przechyliwszy pił chciwie i długo. –
Bo to widzicie, rzekła zasumowana, skrobiąc się w głowę niewiasta, ja biedna sierota, przed rokiem zabili mego męża daleko na wojnie, i tu zalała się łzami obcierając je fartuszkiem, drugi, co miał pół gruntu chciał do mnie przystać, ale ja go niechciała, zostałam z tym ot! biednym robaczkiem sama na świecie – a ta krowa to nasza matka, bo nic więcej niemamy, co ona da mleka, to przedam w mieście, teraz to pcha się biedę, ale przeszłej zimy!... mocny Boże! toć to przednówek! ... i drugie takie dziecię wziął mi Pan Bóg – i tu jej twarz wyschła prosta i młoda, miała tyle żalu i wyrazu nędzy materyalnej, a bogactwa niebieskiego, że jeden z podróżnych dał jej zaraz kilka białych groszy – a drugi wyjął z płaszcza dwie srebrne sztuki pieniędzy i oddał z współczuciem mówiąc: jam biedny ale tyś biedniejsza – ale tyś biedna a jam biedniejszy – pomyślał ponuro: a radość jej rozjaśniła mu twarz chmurną i dziką na pozór.
Bóg zapłać, krzyknęła rzewnie, musiałabym z miesiąc po to deptać do miasta, lub z sierpem zarabiać, a gdy jej drugi wstydliwie wcisnął srebrniki, niepojęła. chciała je oddać, i rzucić się do jego nóg, lecz on z wstrętem uskoczył od podziękowań a wieśniaczka znikła w chacie, poczem mignęła się i
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/163
Ta strona została przepisana.