Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/167

Ta strona została przepisana.

w tem z cicha wszedł sędziwy pleban wioski – przyszedł już za późno! stał tak długo i milczał, szanując pierwszą boleść sieroty nad wiek jego potężną – wreszcie kląkł i rzekł: dziecko moje – pomodlimy się za nią, bo ona się nie zbudzi – ona spoczywa - mnie cię oddała. – Będę tobie czem Bóg da! pójdziesz zemną – i ujął za rękę pacholę, co milcząc wiło się spłakane przy trupie matki bez głosu już – a na głos plebana zakrzyczało znowu: niepójdę ztąd! niepójdę!... ale kapłan milcząc wziął je na ręce i podał kościelnemu, który je okrył i wziął na barana – a chłopię załkało strasznie: ona tu sama zostanie sama – zziębnie a potem ją zakopią pod śniegiem – niepójdę! niepójdę! puść mnie dziadu!... ale kapłan i kościelny wyszli już z chaty niosąc dziecię, co darło się a krzyczało wśród śnieżystej burzy i zamieci – już jej niepokażą więcej!... puśćcie mnie! puśćcie!... ale chata już znikła w ciemności nocnej a w niej tylko został trup niewiasty, nad którym stojąc stary pies wył żałośnie – a wicher żałośniej zdał się jęczeć: o matko!...



Wśród wioski ustronnej bieleje między czarnemi chatami ponad stawem biały dworek plebana – dworek, to nizki – pod słomą, znać, że wioska i pleban ubodzy, ale dwie duże lipy, co cieniem osłaniają podwórze i mały ogródek zasadzony bujnem kwieciem, zdają się świadczyć o jakiejś swobodzie, co zamieszkała z człowiekiem, który sobie wybrał największy i najpiękniejszy z zawodów na świecie! drzwi od plebanii przymknięte, słońce przegląda przez konary lip, co drżą szmerem wieczornego zachodu – i ze wzgórka plebanii rozległy widok roztoczył się do koła... na podwórzu pod lipami siedzi małe pacholę, znać, że myślą więcej jak dziecię, choć dziecię latami – oko jego smutne błądzi do koła – usta zdają się coś szeptać niewiedząc o tem – w ręku ma węgel spory, którym po murze znaczy jakieś rysy – jak twarzy ludzkiej – z zajęciem patrzy w to miejsce – sunie rączką drobną – a z pod ręki tworzy się profil niewieściej twarzy grubo odznaczony – czoło i oko w którem zwolna duch się przebija – wreście uśmiech bolesny i coś śmiertelnego – a nad czołem fałdy chustki niewieściej –