zbiegły się akkordem w niemy pierwszy i ostatni dusz pocałunek!... taki – jest jeden tylko w życiu, w którym spotykają się swoje dusze – echem odbił on się między grobami, a wiejski cmętarz wydal im się rajem – byli jak by się od wieków znali. – Po chwili rzekła dziewczyna: – Tu nad stawem w trzcinach uplotłam ten wianek z nezabudek, i tuląc główkę do jego rozkołysanej piersi szeptała cicho: nieraz mi było smutno – z chat Michała tam z góry widziałam, jak tu sami chodzicie. – Od dziś ja Cię nezabudką zwać będę – mówił z radością chłopiec. –
Niech będzie, odrzekli kraśniejąc blada dziewczyna – niech będzie! – i ja sierota!...
I ty!... zawołał cisnąc jej rękę – my oboje – rzekł i podniósł upadły wieniec, wieszając go na krzyżu mogiły, przy której usiedli oboje – Bóg Ci zapłać za wianek, matula pomodli się za Ciebie – za nas oboje – rzekł, patrząc jej rzewnie w oczy – za nas jak za swoje dzieci. –
Dziewczyna spuściła smutnie oczy i milczała, niewiedząc czemu – i on niemógł mówić, aż dotknął jej ręki i rzekł: Nezabudko! ...
I była cisza po której rzekł: – A ojcowie dawno Ci pomarli?...
O! dawno, rzekła smętnie – nieznam nawet ich mogił tutaj, co już zapadły – stary gospodarz mówi, że mnie nad stawem znalazł porzuconą w pieluszkach – i nikogo przy mnie – i wziął do chaty – z litości – tu zapłakała gorzko. – On dobry, ale wziął mnie z litości – taj ja cudza na świecie – ja komornica. On dobry – ale ona! niech jej Bóg pomiłuje, wymawia to co dzień, i nieraz bije!...
Bije! ... zerwał się chłopiec, zacisną! pieści i krzyknął przez łzy – chatę im podpalę!...
Jak sarna skoczyło dziewczę – i złożyło ręce przed nim. – Bój się Boga – niegadaj tak, jabym się utopiła, albo ucieknę z sioła i pójdę w świat – tam ja się już oswoiła, tylko wieczorami smutno mi, kiedy śpiewając sobie przędę lub dziecko kołyszę, nieraz matka przytuli swoje dzieci – a ja dumam: mnie tak nikt na świecie nieprzygarnie, i kiedy u wieczerzy jedzą dzieci, mnie sierocie dają kawał chleba osobno od dzieci przy kądzieli
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/171
Ta strona została przepisana.