Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/190

Ta strona została przepisana.

Bądź zdrowa! gwiazdo moja ... na długo!...

Na zawsze!... powtórzyła bez łzy spokojna strasznie dziewczyna. – Jeźli możesz, kochaj szczęśliwszego odemnie – a ona krzyknęła płacząc jak dziecko na te słowa – ale on już uskoczył za wał ćmętarza i począł uciekać – lecz głośny płacz sieroty pogonił za nim i zaszarpał wnętrznościami – tak – że stanął – jak wryty – obejrzał się jeszcze, wyciągnął ręce. –
Nezabudko!...
Bławatku!...
l znów polecieli ku sobie – po chwili młodzian pędząc dziko polami, słyszał za sobą płacz głośny i jakby śpiew :

A czy wirnij czy zdradływyj
Bud mu Boże myłostywyj –
Płaczte płaczte, czarni oczyi,
Lijte slozy w deń i w noczyi ...

tak śpiewał lirnik przy drodze – on go ominął, lecąc ciągle za sobą, słyszał płacz dziewczęcia – taki płacz słychać czasem na wiejskich pogrzebach ... ale się nieoglądał, choc długo – długo latami brzmiał mu potem głos ten w duszy – i tu zapadło słońce za góry – a z niem pierwsza część życia malarza – już nie dziecię wiejskie, z myślą wybijającą się do działania – ale człowiek – sam wśród tłumu – pytający – bez odpowiedzi – pukający do drzwi zawartych głucho – gdy szukał serca – dano mu skorpiona – idzie szukający – za czem? … za wątkiem myśli swojej – który spotka u grobu…