Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/198

Ta strona została przepisana.

Smutku, co z piersi dawną boleścią rozdartej
Na twarz przeszedł w uśmiechu – anielskiej smętności –
A potem oko w oko'm spójrzał Ci jak bratu,
I tęsknie po pracowni potoczyłem okiem
On natchnieniem oddaje, co artysta światu
Rzuca – na gody Baala – wyśmianym prorokiem!
O! jam garści uczucia po świecie roztrwonił,
Alem jeszcze nie bankrut – o! stójcie lichwiarze
Węże, którem ja ciepłem mej piersi wyłonił,
Dzieci wasze zbogacę, wyzłoci nędzarze!…
To głos, którym artysta prace swoje wieńczy
A zemstą zszlachetnienie, ludzkości młodzieńczy –
Słuchaj bracie! artysta wśród świata rzucony,
To największa tragedya wśród komedyi ziemi
A nawet ojciec sierót tak mu oddalony,
Że ku niemu się musi wznieść skrzydły orlemi!...
Lecz pod słońcem większego nad to niema stanu,
Jak przy cierniowej – gasną tu wszystkie korony,
I niewart być artystą, kto dni swoich ranu
Wołał by jakikolwiek ślubić stan stworzony!
Tylko własną tęsknotą, walką i goryczą,
Przekleństwem przetopionem w hymny przebaczenia
Przez wichry, ognie, gromy i z pracy zdobyczą
Bóg pasuje na orła – szalem uorlenia!...
A na ziemi – o! niema takiej czarnej nocy,
Co by zrównała ciężkiej wielkich dusz żałobie,
On gwieździ jako lampa wśród cieniów przemocy
I stoi jako posąg na swych uczuć grobie!...
Świat jest sfinksem, co padnie u nóg mu w proch czołem,
Jeźli zagadkę jego rozwiąże w natchnieniu,
Lecz jeźli krok od szczytu z swych natchnień aniołem
Rozminie się i ręce opuści w omdleniu,
Świat Szylokiem przystąpi z nożem wyostrzonym
I będzie krajał żywe drgające mu ciało
Pocałunku Judasza żądłem zszatanionem
Wydrze mu resztki serca – chociaż tak kochało!
Lecz łatwiej wyrwie burza paszczą hurraganu
Skałę, po której strumień w otchłanie ucieka,