Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/204

Ta strona została przepisana.

W sfer harmonii utonął i wieczność pochłania
Tym łonem mąk i szczęścia, ducha korowodów –
A w nich pochód ludzkości – okrzyki wesela,
Skowyt piekieł i dzikie śmiechy obłąkania,
Nad niemi błękit tęczą – duchów się rozściela
I wielkie słońca wstają w przedświtach zarania –
Tak anioł zasłuchany w muzykę milionów
Zdał się słuchać anioła pieśni ... aż od lądu,
Kędy duchy żeglują do słonecznych tronów, –
Zbudziła go piorunu głosem trąba sądu ...



I życia swojego całym wysiłkiem dążył do piękności prawdy wiekuistej – niestracił wiary ale stracił – zdrowie – a nie więcej myśli dobywało się z niego, gdy już formę miał niewolnicą, tem straszniej opłacał je – życiem, co poczynało zachodzić – cierpiał on wiele ale temu zawdzięczał siłę ducha, wyrobioną milczeniem i był dumny, że cierpiał – nad wszystko kochał boleść swoją – i jednego bławatka z swoich pól niedałby za wszystkie rozkosze tego świata – owszem – gdyby po raz wtóry miał się rodzić a stwórca w jednej ręce, trzymając boleści jego natchnienia, a w drugiej świat cały i dał mu do wyboru, rzuciłby się przed nim i znowu zawołał z głębi piersi – « oddaj mi boleści moje! ... »



Z łanów ustronnej wioski przenieście się w gwar miasta – w uliczkę ciasną i ciemną; – na czwartem piętrze pod strychem, tam wśród nocy płonie światełko – to pokój młodego artysty, ciasny jak świat, w którym żyje – zimny i ciemny jak ci, co go otaczali. –
Na jej nagich ścianach węglem znaczone kontury – ślady różnych chwil i myśli – profile i próby anatomii malarskiej – na dużych kartonach gwoździami przymocowane szkice różne – tam zwalisko starej chaty śród boru i krzyż schylony nad leśnem źródłem – dalej na wzgórku zielonem ciągną wóz czarne woły – na nim uśpione dziewczę snem aniołów, z rączkami na pierś złożonemi – tu znów wiejski smętarz i