mogiła, nad której krzyżem stoi anioł smutku z wieńcem nezabudek – nad siennikiem słomianym rzuconym na ziemi szkic Chrystusa w oliwnym ogrodzie – i portrety Nezabudki – dalej leżą w nieładzie na ziemi papiery i albumy, ślady pracy, studya liczne, łamania się z sobą – dążenie przez pracę bierną ku czynnej – trzeszczenia lodu zimy dreszczem wiosennym – rzucone w kurzu leżą w ładnym nieładzie księgi, wzory, palety i pędzle – a w środku stoi sztaluga z obrazem dużym zarzuconym czarnem płótnem – lampka bladawa mruga na piecu w trupiej głowie – i rzuca blask na dwie przybite ryciny – jedna Roethla, śmierć przyjacielem, druga sąd Michała anioła, w kącie stoi nieumyta Wenus Milos – a przy blasku lampki, co miga z pieca w zmierszchu ponocnym siedzi blada postać młodzieńca z rękoma założonemi na piersi, głową opadłą w zadumie. – Przebóg takaż droga mu przeznaczona? ... On siedzi i duma boleśnie, bo sen odbiegł jego powiek – rozmyśla gorzko – na dworze noc się już kończy, pieją kury poranne, a wiatr gwiżdze głucho – jemu dziwnie samotno i straszno jak dziecięciu, co matkę zgubiło – tak artyście przez życie całe – a wiatr przygrywa myśli samotnika: « Odbiegłaś o myśli moja od wspomnień wioski rodzinnej i chwil dziecinnych – przeszłości moja – tyś za mną – ugodziłem w te łomy świata – poszedłem z wiarą i spotkałem się z ludźmi – pytałem nauki i słowa u starych mistrzów – zawiali mnie chłodem i nędzotą myśli – pytałem współczucia u młodych, ale te dusze już poplamione – a jeźli która dąży ku wzniosłości to bez miłości i wiary – zapał jest bajką, cnota symbolem!... a piękno homunkulusem estetycznym lub akrobacyą dla efektu i mamony... O! jakże strasznie iść tą drogą i niemieć jednego serca, któreby swojem na tym szerokim świecie nazwać można, któremu możnaby powiedzieć: cierpię – albo – szczęśliwy jestem i echo swoje tam usłyszeć!... Jedni idą i cofają się, inni upadają i jak orle złamanem skrzydłem pełzną po błocie, sycząc węża głosem szyderstwa i przekleństwa – a wszystkich przechodniów za nogi ciągną w błoto – i sztuka wszystkim dojną krową!... drogo artysty, wiedziesz w niebo, ale przez piekła słane cierniami – lecz pioruny twoje, co palą skroń, są nieśmiertelne – im więcej bije ich w łono, tem wyżej wzlata duch skrzydłem boleści.
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/205
Ta strona została przepisana.