starzeje się! – ludzie umierając przechodzą w noworodzących się i tak coraz dalej idą – a wasze objawienia ... cha! cha! cha!...
Apage!... krzyknął artysta – to ostatnie kuszenie twoje. –
Tu wyprostował się lekarz i rzekł – ostatni raz mówię panu, rzuć sztukę – bo – tu zasłonił twarz od obrazu, co zdał się go razić. –
Wszak można być i miernym artystą?
Wolę – być pierwszym szewcem jak drugim artystą – i drzwi wskazał. – Potem, konsumpcya – rzekł z uśmiechem czuję ją dawno. – A! w takim razie – sługa – i rażony miganiem medalika na jego piersi wysunął się za drzwi – a za drzwiami zabrzmiał głos jakiś jakby głośny płacz dziewczęcy – zatargał on wnętrznościami młodzieńca. – Na wieś! ... raz jeszcze widzieć – i zapomnieć życie – może się jeszcze na jedną łzę zdobędę. – – –
∗
∗ ∗ |
I znowu cisza w ciemnej cerkiewce – cerkiewka jak była tylko bardziej schylona i w ziemię zapadła … szpary się rozszerzyły – obrazy poczerniały... wielki piątek znowu – carskie wrota stoją otworem, ale cerkiew pełna ludu, co modlitwą odzywa się jak pszczoły w ulu … lecz w wielkim ołtarzu nowy duży obraz – dziś z niego opadła zasłona a lud z głośnem westchnieniem i płaczem rzucił się na kolana przed Bogarodzicą – ta sama postać Maryi z gwiazdą na czole – co zwyciężyła trudności sztuki i życia – malarz darował ten obraz swej wiosce – przedać go niemógł – tu go zostawił, by się w tej cerkiewce modlił za nim. –
A na środku cerkwi stoi szeroka ława dębowa, na niej szare płótno i wymalowany grubym pędzlem dziecinnym Chrystus złożony w grobie – u głowy cierniami skłutej płonie lampa, a dokoła klęczy garstka ludu i czołgając się na kolanach całuje rany Chrystusa ... a w kącie pod oknem stoi blada postać młodzieńcza – ogień geniuszu i tęskność serca pali się w jego źrenicach – promień słońca trysnął od okna i zbiegł jak ongi na jego czoło – drugi strzelił nad wielki ołtarz i na ławę dębową