Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/211

Ta strona została przepisana.

cerkiewka woła dzwonem wieczornym, chodź z nami – słońce już zaszło wśród mgieł złotawych wiosennego powietrza – staw ozywa się głosami wieczora – bydło rycząc z paszy powraca, słychać śpiew chłopiąt, dzwonki krów i skądsić flet pastuszy – nad rzeczułką wśród bzów bieli się stara plebania – ale już i pleban śpi na wiejskim cmętarzu – pokora pomieszała kości jego z kośćmi ludu – że nie znać nawet mogiły – ale mogiła jego w sercach włościan wszystkich, których osierocił – i on zda się wołać, chódź z nami!... bo tam na ścianie plebanii już zatarte twarze drogie węglem kreślone – co się nie starły w myśli jego. – I toczył okiem po świecie i świat był piękny – czemuż go człowiek tak kazi? pomyślał – piękną byłabyś o ziemio, gdyby na tobie niebyło – człowieka! Lecz myślał: żal mi umierać na wiosnę – gdy się tak wszystko rozwija, żal mi umierać, bom taki młody – a ona marzy, że pójdę z nią do ołtarza!... mialbym tyle powiedzieć, a niemam komu ... o! niewiem co tam nad gwiazdami – ale tu przeklęte życie człowieka! ... i senno mu się stało – pojrzał jeszcze na blaski wieczoru, co promieniami tryskały krwawo z nad Karpat, zaszumiały mu drzewa smętną muzyką nad głową, skowronek z dali zawisł nad nim z jakąś niebiańską piosnką, zniżając się ku niemu coraz bliżej, coraz rzewniej nucąc – i świat mu ciemniał przed oczyma, lecz stawało mu się jakoś błogo w głosie skowronka tego, co płynął perełką w jego serce, zdało mu się poznawać słyszany dawniej nad kolebką głos swojej świętej matki, i zdało mu się sercem, że to dusza jej spływa po z niego i pieśnią woła: chodź ze mną! chodź ze mną! ... i skowronek zniżał się, zniżał – zdało mu się, że mu dziobek zroszony do ust przykłada – wyciągnął ramiona w błękit – upuścił głowę na fiołków murawę – stało mu się senno – senniej – a choć duszno w piersi światłość lepszych światów zaczęła mu nagle jaśnieć – i usnął – na wieki...
A pod górę ku niemu idą dwie postacie – dochodzą już – Nezabudka wiedzie za rękę lirnika przybrana w ślubnej koszulińce jak śnieg biały obszytej u dołu bławatkami i wiankiem niezapominajek z barwinkiem na skroni – – wiedzie ślepego starca, kładzie mu rączkę na ustach – i rzecze – cicho – on śpi – niebudźmy go – szkoda, że niemasz oczów. – On taki