Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/219

Ta strona została przepisana.

damy wam tego za blaski wasze!... my smutni lecz dumni!... co się w kajdanach rodzim do chwały! pobłogosławcie nam do boju dalszego! stójcie chwilę – a potem idźcie! idźcie dalej!... l suną; dalej śród komnat, gdzie kołami przechadzają; się zamorscy goście liczni, podejmowani gościnnie i poważne niewiasty, którym rada Pani Kmitowa – tam w jednej z komnat zebrało się kółko dostojnych Panów – pastorał radzi z buławą; o zdrowiu Rzeczy pospolitej, wszyscy szczęśliwi, że tak się sprawy dworskie skończyły. – W śród nich sędziwa głowa Samuela Maciejowskiego z bibliją powagą Samuelów, dalej inni biskupi i prałaci, z któremi żwawo rozmawia Pan Boratyński salwując swe postępowanie – a Maciejowski rad uśmiecha się do Pana Krakowskiego, że poszło po ich myśli, czego dostrzegła baczna Bona – po prawej znów Orzechowski walnie dysputuje z Panem Górnickim, namiętnie wyrzuca rękami – przy nich Frycz Modrzewski z jakimś włochem rozprawia o systemie Kopernika, nóż Podlodowscy i Dersniaki przysłuchują się dyspucie – po lewej stronie komnaty starzec wesoły szerokopleczysty śmieje się głośno z Pana Pszonki, a któż nie zna świebodnego Reja z Nagłowic – radzą oni o nowych dygnitarzach rzeczypospolitej Babińskiej, a Stańczyk idący sam na ogonie Poloneza udaje ruchy wszystkich i charaktery – po drodze przydaje im konceptu i w gwiazdach źle wróży Panu Kmicie ... a w kąciku tuli się i słucha z uśmiechem zamyślony Jasio z Kochanowa. – Króle[w]skie oko dumne i - szczęśliwe błądzi po kołach senatorów i kasztelanów, z wszystkiemi rozmawia łaskawie i uprzejmie, i uśmiecha się z wydwarzania Stańczykowego – – wśród tłumu sam jeden błądzi wykwintny i uniżony Monti, którego Stańczyk draźnić poczyna – król wsparł się na ramieniu Tarnowskiego, z którym wesoło rozmawia trzymając rączkę Basi – a Bona po cichu radzi z Kmitą za ciemną makatą, co ich osłania – tu Kmita wniósł zdrowie króla Jegomości i zgiął dumnie kolano – grzmot kapeli zahuczał – podleciały w górę czapki i krzyk trzykrotny obił się o mury Wiśnicza: – Vivat Rex Sigismundus!... ba! I w jednej chwili jakby piorun spadł umilkło wszystko, w ciemności znikły duchy – księżyc zabłysnął a puszczyk zachychotał nad ruiną i postacie zdały się uchodzić łopotem