Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/228

Ta strona została przepisana.

I znów budował, i znów okna wstawiał,
A wstawił tyle, co gwiazd w pięknej nocy -
Aliści znowu o północy z burzą
I błyskawicą żmija przylatuje,
I wszystkie okna z rykiem i ze śmiechem
Wytłukła swemi wielkiemi skrzydłami,
Co były wielkie jak piekielne wrota -
Tu już jak piorun z nagim, lśniącym mieczem
Wyleciał książe , doścignął bieżącą,
I ciął w ucieczce w plecy - ciął i rąbał,
Rąbał na sztuki, że się wolniej wlekła
I tylko czasem łba podniesie hardo
I plunie pianą i ryknie straszliwie.
Lecz już - już leci, doleci swej jamki,
W którą, acz była jaszczurcza i mała,
Cała ogromna w chwili zapadała.
W tem książe młody skrył miecza do pochwy,
Jak się uchwyci ogona swej żmii,
Jak się nie wgryzie w cielsko paznogciami ,
Tak z nią przeleciał aż przez szparkę małą -
I leciał, leciał, pod ziemią, daleko)
Aż osłabiony padł bez sil i wiedzy.
A gdy otworzył oczy obłąkane,
Ujrzał się w ciemnem, ogromnem sklepieniu,
Co się gubiło gdzieś w dali dalekiej,
I wielkie massy pływały w ciemności.
Wstał i szedł znowu, dalej, co raz dalej,
I tak szedł długo wielkim kurytarzem,
Aż oto wielki zamek z skały kuty,
Ze złotym dachem, stanął mu przed oczy.
Książe wszedł w bramę, a tam trzy olbrzymy
Spali snem twardym, w żelazo zbrojone -
Ognisko wielkie tlało tam przed bramą,
li okna były z wielkiemi kratami,
I jakieś dziwne znaki tam na murach.
On wszedł i idzie, idzie, idzie -
l dużo komnat przeszedł, aż ci w jednej
Siedzi panienka cudna, czarno-oka,