Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/229

Ta strona została przepisana.

W białej sukience, nad robotką jakąś.
Oczki jej smutne, a usta zacięte –
A gwiazda świeci jej –
A on zapytał, skłoniwszy się pięknie:
«Powiedz panienko, gdzie hydra ta straszna,
Którą dognałem i mieczem raniłem?»
A ona z krzykiem radości, zdziwienia,
W oko spójrzała łzawo rycerzowi,
Lecz nic nie rzekła i na ustach palce
Kładąc, wskazała, niemo, by szedł dalej.
I znów szedł długo, długo , długo, długo –
Aż wszedł w komnatę, w której czarowniejsza,
Ale smutniejsza jeszcze od tej pierwszej,
W zadumie tęskniej siedziała dziewczyna.
Włos jej był jasny na pierś spadający,
A na różowem licu łzy uwisły,
Jak w listkach róży
Kropelka po burzy. –
Sukienka była jej z tęczy utkana
A miesiąc świecił jej –
I znów się skłonił, i o drogę pytał.
Lecz smutne dziewczę, z nietajną radością,
W trwodze mu szereg komnat ukazało –
I za nim okiem rzuciło ciekawie,
Aż znikł i kroki jego nikły – dalej –
Aż znów w komnacie spotkał trzecią Panią,
Ta najpiękniejsza już była urodą,
l dumną, królów, dziewica, postawą –
Lecz na jej czole smutek kwitł najsmętniej!
Szata jej z słońca utkana promieni,
A na jej skroni wianek gwiazd drgał blaskiem –
A lilii berło śnieżne miała w dłoni,
Aby go oddać – w czyjeż? – w czyje dłonie? -
A słońce świeci jej –
Lecz i ta łzami świetlana, swą lilią
Drogę wskazała, dalej, i szedł książę,
Aż w jednej kirem okrytej komnacie,
Spotkał karlika malutkiego bardzo