I schylonego, acz pięknego licem –
A blady smutek strzelał z jego twarzy,
Acz ślady dumy na niej nie wygasły. –
Wtedy zawołał młodzian niecierpliwy:
«Wskażcież mi drogę do tej hydry podłej,
Bym pomścił krzywdy moje w gniewie moim!»
A karlik zasie rzekł tylko: «poczekaj!»
I wiódł go długo, długo, długo, długo,
Aż go do wielkiej sali przywiódł iście,
Tam w środku biło źródło pełne gadów,
Kipiało warem i syczało dziko. –
Karzeł rzekł: «w zamku tym jest komnat tyle,
Co dni wśród roku, i okien co gwiazdek.
I twój był taki, a przeto z zawiści
Chciała go zburzyć żmija czarownica –
Reszty nie mogę rzec ci, lecz tak działaj:
Tutaj, rzekł, umocz miecz twój – i miecz znurzył
A karzeł wiódł go do wtórego źródła.
To było czyste jak szyba niebieska –
«I w to rzekł, umocz, miecz twój nagi teraz»
A gdy go zmoczył, rzekł szepcąc do ucha:
«Słuchaj mnie pilnie: – oto tam; w tej trzeciej
Ciemnej komnacie, śpi na wielkiem łożu
Hydra ta straszna i pokaleczona –
Ale na łożu jest wielka pokrywa
Na trzysta kłódek zamknięta czarownie.
Łoże się wspiera na posągach dwiestu
Co na ramionach dźwigają jej ciężar –
A w drzwiach komnaty, gdzie leży w swych ranach
Jest wąż ogromny, co swem wielkiem ciałem
Opasze całą ziemię i uciśnie.
On po potopie wstał i jej tu strzeże –
Tego nie zbijesz, niejeden już walczył,
I zginął marnie. Ale co północy,
W wielkiej, żelaznej wannie on się kąpie.
Wodę mu leją trzy one dziewice
Smutne, coś widział, i one śpiewają,
A ja przygrywam na mej arfie złotej –
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/230
Ta strona została przepisana.