Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Lecz przy tej wielkiej wannie jest ogromne
Żelazne wieko — to strąć całą siłą,
To go przywalisz i na wieki zdusisz —
A żadna siła wieka nie podniesie.
A teraz skryty czekaj tu północy,
Bo duchów dzikie będą korowody.»
I w ciemną czeluść ukrył się młodzieniec,
A miecz swój imał — w tem ci w jednej chwili
Takim się gwizdem ozwie szczekać zamek,
Takie zkądś głosy zapieją, zahuczą,
Zaryczą zasie, i jękną i zmilkną —
I znowu zagrzmią — że dreszcz zimnym potem
Na dumne ciało młodziana wystąpił.
Bo zadrżał zamek — jakby tysiąc dzwonów,
I piorun burzy — i tłumów gdzieś krzyki,
Jak stu położnic jęki męczarniane,
Jak pisk dzieciątek żywcem mordowanych. —
W jeden głos wielki splotły się piekielnie.
Drutem mu włosy stanęły na głowie —
I hurmy duchów, wielkich, małych, czarnych,
Ognistych także, poczną skakać w cieniu,
Piszczą, tańcują, biją się i krzyczą:
To jako słupy ogniste i białe,
To jako smoczki ze łbami kogutów,
To trupie głowy na kurzych stopeczkach,
Skaczą i piszczą, i piszczą i skaczą!
To węże zasie, to ogniki błędne,
To znowu myszki, jaszczurki, jak ogień,
To w niedoperzów kształcie, rżą jak konie
To znów gąsienic olbrzymich, kołtuny,
I wściekłych wilczyć, z ludzkiemi twarzami...
Szkieletów takie w płaszczach ze skrzek żabich —
A każden syczy i zieje iskrami — —
Tak trwały długo pląsy, korowody,
Aż karzeł zagrał na arfie, co większą
Była od niego, o wiele, o wiele,
I zmilkły duchy, i znikły jak wstały,
Jak strachy nocy o porannym dzwonie,