W oddali grają dzwony Krakowa jak wielka arfa niewidzialna w błękicie ręką — wszechmocną imana. Zaiste dzwony, to arfa w koncercie dziejów!... Oni już schodzą — i dążą niżej — mijają kościołek Świętego Salwatora — cmętarzyk z drzewami — i klasztor Świętego Norberta z basztami — ten klasztor boski, co siadł jak starzec nad Wisłą, od wieków zadumany patrząc ku Tyńcowi i Lanckoronie, szląc głosy od Wawelu... idą dalej drogą, aż stanęli pod murem nad Wisłą; lirnik dotknął żelaznej bramy i krzyknął dziko z radości — to Lipy!… lipy moje święte! najmilsze Iipy moje... otwarł bramę i, weszli w ogród dziki natury — ślady ręki ludzkiej były tam jeszcze — lirnik tak znał te miejsca, tak, że on ślepy wiódł dziewczynę — zrazu po stopniach kamiennych trawą zarosłych — potem górą — tu Wisła — Wawel i Kraków odsłoniły się cudów harmonią — a wśród drzew wznosiły się dwie lipy olbrzymie — wielkie jak boleść narodu, po którego rozbiorze w żałoby znak sadziła je Polka — szerokie jak serce narodu tego — wysokie jak myśl jego — smutne jak on i jak on dzień i noc szumem liści grające pieśń zmartwychwstania — wśród ciszy i burzy — słońcu i gromom — do końca!... tu padł lirnik piersią o ziemię jak młodzieniec pełen szału wiosennego — i tak długo milczał — nad nim wznosił się krzyż czarny, niżej pod cudną brzozą i dwoma topolami płakało czyste źródełko — a dwie lipy ogromne miłośnie schylały się nad nim jak muzyka i poezya — pod jedną z nich był głaz wielki — na nim wyczytała Nezabudka te słowa głośno:
« Kiedy się wszystkie smutki w duszę moją zlały,
« Kiedy ulgi dla serca próżno szukać chciałam,
« Miejscem mego dumania był ten zakąt mały —
« Pamiątki — i nadzieje z sobą tylko miałam…
« Pociechy moje były — uczuciów niewinność,
« Piękne niebo — i szczera mieszkańców gościnność. — »
Lirnik siadł — przetarł czoło — i rzekł — te miejsca gniazdem duszy mej — przeto nic ci o nich niepowiem — ale strumień życia mego, mija — pędzi coraz chyżej — i już mu niedaleko do morza — przeto powiem ci, to życie, córko ludu —