Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/251

Ta strona została przepisana.

powagę a w razie potrzeby i grozę serca – bo gdy go ras włościanin niesumienny, znany z kradzieży i pijaństwa zaprosił, nie był u niego – włościanin do naznaczonego czasu poprawy odłożył wesele – poczem odbył je z radością w obecności radego dziedzica – w dobrej i złej doli przywykli widzieć Pana z sobą. On z niemi się weselił i z niemi płakał, bo poszedł nieras za trumną każdego zacnego gospodarza .. Raz gdy w przechadzkach zaszedł na wiejski cmętarz – właśnie zajechał wóz z czarnemi wołami i przywiózł ubogą trumnę – księdza niebyło, tylko kilku włościan spuścili trumnę do grobu, obmawiając umarłego – a kiedy ich spytał o przyczynę – odrzekli, że to pijak, który pijany, umarł bez spowiedzi – i certowali się, który z nich rzuci mu pierwszą łopatę ziemi – Salwator wziął łopatę i grób zasypał, mówiąc – kto z nas lepszy, niech mu kamień rzuci – czuwajmy, byśmy niżej niepadali – poczem kląkł i wśród nich, co przyklękli modląc się, pomyślał: dzięki Ci ojcze! żeś mi grzesznemu dał pochować biednego człowieka, co był tyle lepszy odemnie!...
Praca – to dar najpiękniejszy, jaki mógł dać Bóg – człowiekowi. – Nezabudko! a mojej pracy Bóg pobłogosławił – bo chłopięta kochały mnie – bom do nich mówił z serca i czerpałem w niewyczerpanem piśmie świętem – – w cieniu starej lipy schodziły się dzieci i jak owieczki białe do owczarni, jak pszczółki do ula garnęły się rade do szkoły, a jasne ich główki rosły jak kłosy ku niebu, z których nigdym brylantów rosy porannej nie otrząsnął!... i Boga pełna była szkółka, kiedy porankiem ozwał się chór głosów dziecinnych « Kiedy ranne wstają zorze! » później obaczysz, jakiej śpiew ten był potęgi – uczyłem ich tak, by kiedyś oni sami, gdy nas niestanie, ludowi mistrzami być mogli. – Dwór swój otoczył Salwator sierotami – i łagodnym był jak dziecko – a mimo tego byli tacy, co drżeli przed nim – kiedy chłopa któremu dał grunt i chatę zbudował, a który chciał go okraść z stodoły, oddał pod sąd gromadzie a ta osądziła go na areszt i kije, darował mu, lecz rzekł: nieczyń na drugi raz, czego byś niechciał, by Tobie czyniono – chłopisko runęło mu z płaczem do nóg i od tej pory było uczciwym człekiem – ale kiedy raz pijany urlopnik zbił starego Ojca, to w obec gromady kazał mu przy sobie