nienadużyć. Nieraz mawiał on z chmurnem czołem i goryczą: ach! gdybym stworzył jeden wielki poemat, wygrał jedną bitwę, jeden posąg Laokoonowy ukuć potrafił, jeden hymn Palestryny wyśpiewać – byłbym nieśmiertelny – a tak jestem – hrabią! to jest mniej niż niczem!... Z imieniem Ojców nie mojej zasługi!... o! ciężkie jest życie! ... Wtedy głosem dzwonka Loretańskiego odpowiadała Ernestyna, zgarniając mu z uśmiechem włos z białego czoła: Wykształć jedno wiejskie, ciemne pokolenie – na synów prawych Polski, a będziesz większy, niż gdybyś tamto wszystko zdziałał – bo z nich wyjdzie wódz, co wygra bądź wieszcz, co ją wyśpiewa, rzeźbiarz, co posąg ukuje i śpiewak, co pieśń zostawi – ale moje harde dziecko I dodawała pieszczotliwie, nierób tego dla tego tylko, żeby być wielkim, z miłości tylko i dla miłości, to pewniejsza droga i milsza Bogu!... Czuję, żeś mnie pobiła, odrzekał – i spokojny pracował dalej z pogodą sprawiedliwego. – – Nigdy nieścierpieli oboje, by kogokolwiek obmawiano w ich domu – czuli, że nigdy prawie nie powtórzyłoby się w oczy ludziom tego, co się o nich mówi po za oczyma – a choć rozmowa nie jest łatwym koniem do kierowania – potrafili ją bez przykrości swego gościa tak zwrócić, by albo podnieść jaką dobrą stronę obmówionego, albo nieznacznie wejść na inne pole. – Z kim raz zerwał Salwator – o tym miał zwyczaj nigdy niemówić – jeźli niemógł o nim dobrze mówić. – – Salwator w sądach o stanowisku kobiety – sądząc, że jako słabsza ciałem, już ma pewne wyższości duchowe nad nami, był w części za emancypacyą – to jest zmężczyznieniem kobiet. – Żona jego przeciwnie – niecierpiała kobiet emancypowanych – będąc cichą i domorodną istotą, jak biała konwalia – która gdzie schodzi, ginie. – W obec dość namiętnych sądów męża – miała niezłomność swych przekonań i zdolność bronienia ich dziwnie wdzięczną i roztropną, a pełną bystrości i dowcipu – ale niesprzeczała się z nim nigdy – tylko życiem swem – przekonała go – że sam wyznał jej – jak wielką, widzi przepaść między kobietą emancypowaną – a ideałem kobiety. –
Jej łagodność i wesołość opromieniała ciemniejsze chwile skłonnemu do smutku i zamyślan, skłonnemu jak każdy duch
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/256
Ta strona została przepisana.