szepcząc: ideały! Ideały!... a inni dodawali « kusi się o popularność! nie wierzę w tę demokrayę jaśnie oświeconą!... ale po roku ten i ów cichaczem założył szkółkę i dziwił się, że i jemu i ludziom o tyle inaczej, lepiej się poczynało. – – w wiosce Salwatora zwolna wszystko się przemieniało – piękniało – stanęły lepsze, wygodniejsze chatki otoczone drzewami i ogródkiem warzywnym, płotami i bydełkiem poprawnem, lud smutny i niewierny był weselszym, dzieci umiały już czytać – i sadziły się jedne nad drugie, a z szkółkowego pokolenia żaden już niechodził do karczmy – odzienie ich było bielsze, a nędza z nikąd niewyzierała bladych liców – lat dziesięć nieminęło – a i sam młody Salwator przechadzał się z żoną; po tej samej wiosce, gdzie nowe domki mieściły już błogosławionych mieszkańców, a kiedy przechodzili, wychodziły niewiasty z dziećmi na rękach ku nim – i drobne chłopieta, niosąc im kwiaty lub jagody swoich sadów ... i proszą, by spoczęli w chacie – były tam smutki i trudy, nim doszło do tego: « ale smutny Salwator rąk nieopuścił... »
Kiedy się ożenił i żonę wprowadził do dworu, gromada sama przyszła – i złożyła życzenia i błogosławieństwo, a państwo wdzięczni, sprowadzili grajków, zatoczono beczki piwa i misy jadła – i całą noc do rana trwała radość – – i tak jak na każdych obrzynkach były losy, które ciągnęli włościanie – i wygrywali poprawne źrebię lub cielę , buty, skrzynię , grzebień, czapkę, dziewczęta wstążki i korale ... a pamięć tej hulanki została na długie lata... Ale niedługo było tego szczęścia – po roku umarła Pani, zostawiając syna mężowi, co odtąd schylił się w żałobie – do śmierci! Kiedy konała – kiedy klęcząc przy jej łożu, krył we łzach twarz męzką w jej pościeli, dano mu znać, że chata starego włodarza się pali!... idź, idź, do nich, rzekła gasnąca, ja z Bogiem będę – a oni Ciebie – potrzebują! ... W tej walce trząsł się i szarpał nieszczęsny – ale po chwili skonała a on jak opętany wyleciał bez głosu, w stronę, skąd łona rosła coraz większą, coraz szersza, co raz piekielniejsza nad okolicą – wicher szamota! drzewami – za chatą; zajmowała się chata – i w krótce noc stała się dniem sądnym – a morze płomieni z trzaskiem i dymem przelewało się słupami jasnemi coraz bardziej nad wioską – trzask, jęk, ryk
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/258
Ta strona została przepisana.