go pod ramię – zdał się obojętny, boleść się w nim zawarła – usta miał jak koncha zamknięte – a uśmiech, który mu płakał na licu zmiętem był straszny. – I pod kościółkiem złożyliśmy trumnę, kędy ojcowie Salwatora spali snem marmurowym!...
Na tym grobie napisał Salwator: Bądź wola twoja – i chrzestne imię zmarłej. – Nazajutrz cała gromada w kaplicy pałacowej trzymała na krzywych szablach do Chrztu niemowlę, za które chórem odpowiadała. – –
Lata Salwatora biegły odtąd chmurno – lecz spokojnie – wśród tych samych prac – i zdał się wesołym dla tych, co sądzą z pozoru, co pod kwiatem uśmiechu nie widzą robaka zgryzoty, trawiącego wszystkie namiętne dusze... Raz po północy zastałem go upadnietego bez zmysłów na wielkiej sali pałacu, kędy wisiały na ścianie obrazy przodków jego – przerażony, pochwyciłem go w objęcie – był martwy, miał czoło zimnym potem zroszone – gdy rozwarł oczy, zaśmiał się zwątpieniem i rzekł, błądząc wzrokiem po obrazach: Urągają mi! ich życia przeszły na czynach wielkich i świetnych – rumiane krwią karmazynową. – Imiona ich czyste do końca zostały na ozdobę w ojczyźnie ich posągom – i wiekom na cześć – a ja ostatni, działam – i działam tak mało – o! droga odzyskania niepodległości Polski przez wykształcenie ludu – daleka – daIeka ogromnie!... i cóż mi zostanie na śmiertelnem łożu – gdy pojrzę na ubiegłe życie – i spytam się sam siebie, com zrobi! – co mnie przeżyje? ... i umilkł – a zwolna wróciła wiara – i znów był spokojny – zajął się gorliwie odbudowaniem włościan – jak cała wieś długa – zazgrzytały piły, siekiery i zaczęły się dźwigać nowe piękne chaty a wśród pracujących postać Salwatora zachęcająca do pracy i przerażająca ich – porównywaniem swego nieszczęścia które zniósł, z ich klęską, przechadzała wśród nich dziwnie spokojna i skromna. W przeciągu roku stanęły spalone chaty święże i piękniejsze jak były – a kiedy włościanie radowali się temu – on pomyślał gorzko com ja stracił, tego nieodbuduję – lecz oddaj to memu ludowi – i Polsce oddaj, coś mnie wziął, sędzio świata! ... i choć się
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/260
Ta strona została przepisana.