jasność wiekuista oświeci życie moje na ziemi – nieżalę się na nic – byłem najszczęśliwszy z ludzi – i nikomu losu mego bym nieoddał – ale następują najcięższe chwile życia. – Z wiosną nowego roku straszliwy mór pustoszył wioski i
miasta – tysiącami ludzi porywała Cholera gwałtowna i krótka – od chaty do chaty trwoga blada lub płacz głośny zwiastowały czyjeś konanie ... O lud mówił sobie: że biały pies jakiś nocą chodzi od chaty do chaty, a kędy wejdzie i zawyje, wszyscy wymrą – tak uzmysłowił sobie Cholerę … całe włości wymierały, na pogrzebach padały żywe trupy nad umarłemi, których chowano. – W Dobrejwoli straszliwie mór harcował – chatami wymierali włościanie jedni po drugich ... a tylko jęk oj! oj! oj!... jak jedna zwrotka wracająca w pieśni gminnej, jęczał po siole, łącząc się z dzwonami umarłych ...
Wtedy Salwator rozwinął czynność i poświęcenie więcej niż kiedykolwiek – od chaty do chaty spieszył z gorączką służenia i środkami ratunku, z marmurowym spokojem, w który się ubrał i obojętnością dla życia – lecz z prostotą rzewną dziecka – i sercem nie wygasłem młodzieńca … pomagał wielu, wielu uratował cieleśnie, a tych, co niezdołał cieleśnie, krzepił duchowo i ratował wdowy i dzieci – z lekarzem z miasta sprowadzonym, który rozumiał duszę Salwatora – i szczytność swego zawodu, ratowali, strzegli jak podobna było ... ale lud marł jak mucha, a chaty stały przy drodze jak puste gniazda, z których jaskółki uleciały w niebo ... nad wioską bez przerwy jęczał dzwon żałobny – i wlokły się chmurne dymy, które umyślnie palono dla czyszczenia powietrza … a nad niebem ołowianem
żaden ptak niezanucił … Kilkudziesięciu ludzi uratował sam Salwator – ale raz wieczorem późnym lekko ubrany poleciał do chaty swojej mamki, która już konała – próżny był ratunek. – Tego wieczora on sam przeziąbł – nim doszedł do domu, padł w bolach na ziemię, doniesiono pasującego się z kurczami do domu, kędy z gwałtem i lamentem zbiegła się hurmami gromada ... odbieżawszy swoich chorych, zapełnili komnaty pałacu. – –
Na łożu nizkiem z krzyżem w ręku leżał z przeczuciem i tęsknotą wieczności Salwator – z wstrętem rzucał światło świata, bez żalu rzucał Iudzi. – Wyprężony boleścią i z oczyma
Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/266
Ta strona została przepisana.