umie – jakże go inni szanować mają? Jest on – jak syn ludu, który, krwawą siłą własnej zasługi wzrósłszy wysoko w spółeczeństwie, wstydził by się swego pochodzenia – i nie czuł w sobie godności syna ludu – zapominając, że lud jest wszystkiem – takiego – z pogardą można nazwać parweniuszem – kiedy nie czuje w sobie dumy potomka stu pokoleń męczeńskich przesądu i ciemnoty – żywicieli rycerstwa – spadkobierców – przyszłości! –
Chociasz czułem się zawsze o całe niebo od ideału, jaki sobie o człowieku i Polaku – o synu XIX wieku utworzyłem – niemniej przeto mógłem go innym, szczęśliwszym i lepszym życzyć całem sercem i pragnąć go dla innych, którzy jeźli te ścieżki ku celom «naszym» napotkają; może dalej niemi zajdą – a może choć jedna dusza – z załamanemi rękoma chwiejąca się już, w swej drodze ku dobru – i ideałowi, szarpiąca się własną i drugich boleścią, wzmocni się na to wspomnienie w swej drodze – i poda jeszcze, choć znużoną dłoń następcom swoim – pomnąc przy tem, że każdy duch samodzielny, z swego rozwoju, walk i posiewów, winien zdać sprawę swemu wiekowi ...
Szczęśliwym być? o! to tak łatwo – ludzie mogli by mieć i tworzyć w koło siebie tyle – tyle! szczęścia – a depczą go – i sami wplatają się w fatalne koło ... szczęśliwym – moża być jedynie przez szczęście drugich – kochając wszystkich wielkiem – otwartem sercem – ale jakże być prywatnie szczęśliwym, kiedy się czuje, że tylu jest jeszcze nieszczęśliwych – i ciemnych, którym losu zmienić niezdołamy?... a jednak kto do tej myśli doszedł – zaasekurował – jeżeli nie szczęście to przynajmiej szczęśliwość duszy – jej błękitność i rozkosze nie ziemskie – mimo wiecznej tęsknoty – która jak sęp Prometeja – szarpie każdego ducha i żre jego serce – ale ona mu przypomina ciągły pochód postępowy ducha ludzkości – i jego nieśmiertelność!…