Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/30

Ta strona została przepisana.
XIV.

Chwyciłem łuk – i w orła ugodziłem,
Że się jak gwiazda spadająca zwinął
I przepadł w otchłań, gdzie z falą; popłynął!...
Znowu do wiosła rączo się rzuciłem,
A szatan – z wodą, zawiosłował – zdrajca!...
Kiedym za orłem źrenicą potoczył,
On łódź – tuż – tuż – tuż! nad otchłań zatoczył. –
I łódź już – spada! runął – winowajca!...

XV.

Gdy łódź spadała – po bluszczach na skałę
Wdarłem się – i zły jego skał bryłami
Tam z kipiącemi szałami otchłani
Tak zarzuciłem – że pian smoki białe
Aż do stóp moich wściekle się wznosiły –
A jam się modlił do anioła siły!...
I jakiś dziki śmiech na kształt szaleństwa,
Wstrząsł mną – nad szczytem tym – niebezpieczeństwa!

XVI.

Na jednej skale stałem sam – wśród głębi
Nad wodospadu przepaścią dymiącą,
A chmura kruków i dzikich jastrzębi
Już się nademną zgrają radującą,
Chwiała – aż strzały na nie popuszczałem,
I czarne wieńce – z błękitu – zmazałem!
Gołąb mój wdzięczny siadł mi na ramieniu
I zadumaliśmy – obaj w milczeniu! ...

XVII.

Tak mnie ta piękność dzika zachwyciła
Żem raczej nad nią dumał – niż nad drogą,
Jak wyjdę ztamtąd – nieskrzydlatą nogą,
Zkąd śmierć ramiona do mnie wytężyła!
Gołąb uleciał na sąsiednią skałę,
Co stała w falach także równie stroma,