Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/302

Ta strona została przepisana.

Lasy szumiące po górach,
Z skał grzmiący w otchłań strumienie
I orzeł wiszące w chmurach,
I pielgrzym, tęskne westchnienie
Spletli akkordem w żałobie
O słońce! dobranoc tobie!...

Żegnajcie wód górskich piany
Wśród nocy z szczytów skał grzmiące
Jakby strącone szatany
W zbrodni swych otchłań lecące ...
Drę płaszcz pielgrzymi w żałobie,
Naturo! dobranoc tobie!...

Żegnaj ludu z nad urwiska
Gnieżdżący ducha z wysoka,
Żegnaj ciszo Kościelska
I burzo Morskiego oka,
Twe lica przyśnią się w grobie –
O burzo! dobranoc tobie!...

Rzucam głębie, skał krawędzie
Co mi w bryłach stwórcę wtórzą –
Tylko Ciebie jedną wszędzie –
Ciebie spotkam ducha burzo...
Tam na żywych zmarłych grobie
O burzo! ... dzień dobry tobie! ...

(Przestaje śpiewać – grzmoty konają po górach, wreszcie ustają zupełnie.)

W kołomnie wszystkie potęgi przyrodzenia rzuciłeś o Panie – gromy twoje ryczą jak trąby aniołów, a odgłosy ich po szczelinach skał wstają z przepaści jak chmury duchów na sąd – a ja niewidzę tego obrazu, co czuję w mej duszy – o! pomnę, widziałem przed laty dolinę tę, jasnemi oczyma sieroty – młodość cudna moja, jest jak słońce, co zaszło – ale zejdzie w ludzie i z piersi jego trysną strugi na świat jasną pięknością – i nią ozłocą świat – ale w życiu szłaś ku mnie światłości jak marna mara – ha! słyszę cię piorunie i czuję