Strona:W. Tarnowski - Poezye studenta tom IV.djvu/308

Ta strona została przepisana.
GŁOS (po pauzie).

Ale idźmy dalej – kiedy Cię wypędzono z przytułku pracy i poświęcenia, ślepy wziąłeś lirę jeszcze, by na ten lud działać; podziwiam cię! ale właśnie ten lud, nad którym pracowałeś, zmędrzał – i śmieje się z lirenek – a ty jak smętny błazen, co mogłeś siebie i przez siebie drugich wznieść – odrzuciłeś to – błąkasz się podle a przed tobą – nicość – oto ekspiacya chwili szału – zwanego poświęceniem!...

LIRNIK.

Nie efektem świat stoi – efektem gardzi mistrz prawdziwy – precz!... odepchnę ciebie małej lireńki czystym płaczem, co jako rosa na kwiatach drżąc, cierpieniami ludu modli się Bogu – cierpieniem nieśmiertelności, która nieprzejdzie choć wieki przejdą. –

(Zaczyna grać na lirze.)
GŁOS.

Brawo! brawo! co za wirtuoz!... a ja do tego akompaniamentu zaśpiewam ci piosnkę gminną pełną poezyi romantycznej...

(Śpiewa trawestując.)

Tam! na wzgórku tam! na zielonym
Żegnał Jaś matkę, siostry, braci…
Szedł w świat za orłem swym wyśnionym
Młody, z wiarą – pięknej postaci...
I zawołał – strzecho ma rodzinna!
Żegnaj! o! wrócę – do was wrócę –
Wielki sen przędzie ma myśl dziecinna
Wstanę – i nędzę waszą skrócę!...


∗             ∗

Po latach wyją psy przed chatą
I wzdycha matka, bracia, siostry